Nic nie trwa wiecznie.
Odkąd pamiętam.
No właśnie. Nic nie trwa wiecznie, nawet ból. Dziś słowo ból jest jak najbardziej adekwatne do mojej sytuacji, która oczywiście jest w jak najlepszym porządku, bo zaliczyłam matury ustne z polskiego i angielskiego, a żadna poliglotka ze mnie. Zdrowie, tak najważniejsze co posiadamy, o co powinniśmy się troszczyć i nigdy nie zaniedbywać. Czasem do pewnych sytuacji przysłowie "szczęście w nieszczęściu" jest wręcz genialne. Na pewno w moim wypadku. Śmieszą mnie ludzie, którzy mają po dwadzieścia lat, bądź trochę mniej i kiedy pytam się ich "kiedy ostatnio pobierali ci krew" patrzą się na mnie jak na debilke i odpowiadają, że nigdy. Właściwie w takich sytuacjach nie wiem czy mam im gratulować zdrowia, śmiać się, czy płakać z głupoty ludzkiej. No ale muszę być obiektywna i rozumieć, że niektórzy boją się małej igiełki, nie ma tu mowy o wielkich wenflonach, czy igłach do piercingu, które są grubsze od takich do pobierania krwi o jakieś dziesieć razy, no ale cóż skoro ja mogę bać się pająków, to oni mają prawo bać się maleńkiej igiełki wbitej w żyłę. Ból można porównać do ukłucia komara albo i nie, ja osobiscie w skali bólu od 1 do 10, wybrałabym 0. Mam również wrażenie, że wiele osób, które w trakcie tego mdleją, krzyczą, płaczą, dramatyzują nie dostali nigdy jeszcze porządnego kopniaka w dupe od życia, właściwie zdrowia, a kiedyś zdrowie może się popsuć i co wtedy? Ludzie tacy powinni chodzić na terapie najlepiej wstrząsową, choć tak patrząc na to wszystko to właściwie powinno to być 95% facetów, którzy wolą żeby im noga odpadła, niż wizytę lekarską, oczywiście nie będę już mówić o dentyście w ich wypadku. Śmierć w oczach. No tak ale kobiet również się to dotyczy, tzn. borowanie zęba musi (musi, musi, musi, musi mamusiu musi) odbyć się w znieczuleniu. Stwierdzam, że ludzie w tych czasach są niesamowicie nieodporni na ból i strach. Oczywiście nie żebym strachu nie rozumiała, bo nie jestem super śmiałkiem, który rwie się żeby go pokroili (najlepiej bez znieczulenie), nie, nie to nie ja. Dopiero dziś zrozumiałam jak bardzo można bać się niektórych zabiegów oraz jak bardzo można przy nich cierpieć. Ja myślałam, że zaraz umrę. Fakt nie dawali sobie ze mną rady, bo krzyczałam, trzesłam się, leciały mi łzy i rzygałam pod siebie z bólu, a w tle słyszałam tylko "Patrycja oddychaj, musisz oddychać". No i tu dochodzę do momentu, gdzie chcę ukazać, że nie jestem hipokrytką. Jednych ten zabieg nie boli i leżą właściwie spokojnie, a drudzy tak jak ja nie dają sobie z tym rady, bo dla nich to zupełnie za dużo. Ale po namyśleniu się uważam, że wbicie małej igiełki w żyłkę, a wkładanie wielkiej rury do żołądka i dwunastnicy to kurwa jest jakaś różnica co?! Tutaj dochodzę znów do punktu wyjścia, czyli do stwierdzenia, że jedna osoba żeby zacząć płakać z bólu, musi poczuć ukłucie porównywalne do ugryzienia komara, a drudzy potrzebują czegoś więcej, czegoś co przerośnie ich możliwości. Smutne, ludzie są smutni i żałośni i tacy słabi. Wstyd mi, że muszę być jednym z nich, no ale jak muszę to muszę, nie zamienię się nagle w ptaka i nie odlecę od tej choroby ludzkiej. Staram się, serio staram się niektórych zrozumieć, ich obawy, strach, przerażenie ale mimo to bardzo im współczuję. Serio, żał mi was, bo jak nagle okaże się, że trzeba borować bez znieczulenia, to pewnie narobicie w gacie. Dobra nie chcę już o tym myśleć, bo napawa mnie to wstrętem, tym bardziej, iż nadal wszystko mnie boli. Gdyby nie głupie i zwykłe przeziębienie mogłabym równie dobrze za jakiś czas stracić wszystkie włosy i chodzić na chemioterapie, jak mówiłam szczęście w nieszczęściu, choć nie oznacza to, że jest bardzo dobrze, bo nie jest, dlatego czekają mnie kolejne obchody po lekarzach. Zawsze byłam odważna, to się nie zmieni cokolwiek by mnie nie spotkało, cokolwiek bym nie spotkała na swojej drodze, kogokolwiek bym nie spotkała, a spotkałam już wiele popierdoleńców, najgorsze marginesy, dno, zero ale szczerze? Wisi mi to. Właśnie odzyskałam swoje życie, odzyskałam to co zostało mi zabrane ponad rok temu. Szczęście, radość z życia, miłość, chęć do jakiejkolwiek kooegzystencji. Mam moje małe głupiutkie, szczurkowate szczęście, Aronka i osobę, która mi to wszystko w mgnieniu oka zwróciła. Niestety mam też nadal uraz, niechęć, obrzydzenie, traume i ból w sercu. Znalazłam sposób żeby zagoiły się wszystkie moje rany - za rok uczęszczać będę na studium weterynaryjne, a to największa nagroda jaka mogłaby mnie spotkać w życiu. Pomoc najdroższym i najbliższym mi stworzeniom w całym moim dotychczasowym, teraźniejszym i przyszłym życiu.
Może żeby zrozumieć trzeba umierać.
Nadchodzi chwila kiedy śmierć przestaje być straszna, straszna jest nadzieja, bo jest nieprawdziwa.
Komentowanie zdjęcia zostało wyłączone
przez użytkownika genuineblueangel.