Czasem nie wiadomo od czego zacząć.
Jeszcze na J. Lennon Airport na rozgrzewkę walnąłem kilka piwek, zakupiłem brytyjskie wydanie Men's Health i stwierdziłem, że siedzenie w samym podkoszulku o 5 rano w UK to nie jest najlepszy pomysł. Odkryłem, że był beznadziejny, kiedy zorientowałem się, że w samolocie piździ i nie ma zamiaru zrobić się nawet odrobinę cieplej. No to "five cans of heineken, please". Myślałem, że wydam całą gotówkę zanim dolecę do kraju. Nie mówiąc ile zapłaciłem za burżujską taksówkę. Cabem z centrum na lotnisko, nocną taryfą, bo się księciu (a co miałem napisać, księciowi?) nie chciało zadzwonić po normalną podwózkę. Ale do meritum. Siedziałem taki w tym samolocie, sciapciany, kurwa, między fotelami, z pierdolonym lękiem wysokości i wyglądałem za te jebane okno. Za to? Whatever (ah, oh, te zagraniczno-języczne wtrącenia). Jedno piwo, drugie piwo, trzecie piwo, czwa... Czy ktoś mi wyjaśni, czemu kible w samolotach są takie kompaktowe? Co ja tam mam lać? Na kucąco? Z łbem między kolanami? Bo na stojąco to, kurwa śnisz. Następnym razem lecę drymlajnerem. Bo w chuj nie będę siedział jak sardynka. Nigdy więcej.
Ale sosna.
Zaraz po lądowaniu zostałem przechwycony przez ekipę powitalną z cyklu Kylo, Mona i Czaro. Dowiedziałem się, że Kylo zwykł drzeć mordę podczas wydawania swej opinii na temat innych ludzi "O GANDAM STAJL" "HAHA ŻYDZI!". I Monika przytyła. Dwa miejsca zajmowała w SKMce. Biedny Kyloka. Ale on Niewzruszon. Kyloka Niewzruszon. A jeśli chodzi o jego zdolności do rozpierdalania systemu to i Nieskrępowan. Ale do tego zaraz. Aż mi się nie chce opowiadać co było dalej.
Istotnym momentem było wypicie kilku piw w Emeraldzie, zjedzenie chleba ze smalcem (Monika nie chciała, bo zjadła by jedną, to potem by resztę opierdoliła). No i cygaaaro i drinki z whisky (za śmieszną cenę 21zł za sporo coli i kroplę irlandzkiego Jamesona).
-Nie z tej strony.
-Co?
-Nie z tej strony.
GRACH!
-Oj, chyba nie z tej strony. Czaro, dlaczego nie mówiłeś, że nie z tej strony, skoro wiedziałeś?!
Chuj z cygarem. Szlachta się bawi. Poszlajaliśmy się po starówce, kupiliśmy bronksidła i poszliśmy nad wisłę. Tam to już mi się nie chce opowiadać, ale całkiem w porządku zaczęliśmy mój pobyt w Polsce od mandatu za spożywanie alkoholu w miejscu publicznym.
Powinienem był opisać każdy inny dzień. Z karaoke, awanturą na peronie, szukaniem dyskoteki, wiankami, kąpielą w wiśle, zbitą wódką i piękną węgierską Andreą (ach, te oczy i te... wszystko, co ona tam pokazywała na środku jezdni).
Ale nie mam siły.
Z cyklu, jak wydać ponad 1300zł w 5 dni. Kylo to droga dziwka.
Dziękuję, dobranoc.
Ale rezystancja.
WBIJAJ DO MNIE <3