Wiecie co jestem zachwycona tym zdjęciem:) w Diany okularach
Aśka piękne jest to zdjęcie! Jestes wielka:)
A tak, Śłidniks Days były. Podsumowując:
Piątek - najlepsz dzień. Podczas koncertu ciemno, reggaepogo, mnóstwo ludzi dookoła, znajomych, humor przecudowniasty. Vavamuffin i wszystkie teksty znane. Powrót do domu przez Świdnickie zakamarki i rozmowa z mamą:
- padał deszcz?
- nie
- to dlaczego masz całą mokra bluzkę?
- bo się dobrze bawiłam;P
Sobota - wiem że według większości z was najlepsza. Jednak dla mnie zupełnie odwrotnie. W ogóle przy hip-hopie się nie bawię. Gdyby nie EastWest Rockers w ogóle bym nie przyszła. Ahh Grizzlee świetny wokal, i pełna kultura na scenie. Choc i Pezeta sie obrze słuchało z końca boiska.
Niedziela - Ah tyle ludzi że aż. Gaz pieprzowy na Big Cycu który mnie rozczarował i dobre miejsce do poskakania na Lady Punk. Na szczescie grali rzeczy które znałam. Gdyby to "intro" muzyczne które leciało w srodku koncertu było w wykonaniu Comy to bym mogła słuchac i słuchac, ale szczerze - Ladu Punku mnie zmęczyło. Po za tym fajerwerki - co jak co - zajebiste. Innego słowa urzyc się nie da. Nie dosc ze synchro z muzyką to jeszcze takie ładne..... cudo.....
Ah te coroczne Dni Świdnika.Każde mają jakiś swój specyficzny urok. Szkoda ze tak mało rocka:)
Po za tym - jutro sądny dzień. Dowiemy się jaka szkoła nam pisana.
No w końcu konkretnie długa notka, a nie to co bywało ostatnio.
Moim ludziom ELO!