Wszystko co dobre, kiedyś się kończy, niestety.
Pozostaje zebrać się w sobie i dziarsko ruszyć do roboty :P Przyjechaliśmy dzisiaj od razu do pracy. Po wyprowadzeniu z przyczepki Gary gromkim rżeniem ogłosił wszystkim, że ogier wrócił :D I, a jakże, odpowiedziała mu Warka, która zwłaszcza po wpuszczeniu go do stajni była bardzo gadatliwa ;) A dzisiaj rano jeszcze romansował z zeszłoroczną towarzyszką urlopowych wojaży, Dragą. Tym razem po zastrzyku hormonalnym dostała w końcu rui. Wczoraj pojechaliśmy do niej pierwszy raz i okazało się, że dla niej to też był ten "pierwszy raz" :D Dzisiaj rano powtórzył, i tym razem stała grzecznie do końca :) A jak się potem poruszała! Ach, nie mogę się doczekać, co się urodzi. Pierwsze czysto arabskie źrebię Garfilda :D Gdyby ogierek, a oni chcą klaczkę, to może się ugnę i go odkupię :P
Po powrocie puściłam go na pastwisko, a tam dopadły go tutejsze owady. Biedak spocony, utytłany musiał czekać, aż skończę pracę i go wykąpię. Na szczęście zaczęło padać i owady odpuściły, a że pod koniec tylko kropiło, to go szybko ogarnęłam i calusieńkiego spsikałam Absorbiną. Efekt natychmiastowy, bo już dopadały go meszki. Po spryskaniu rozluźnił się i czekał, aż wsiąkną nasmarowane kopyta i schowam go do boksu. A tam koncert, bo przecież stojący obok Hary jest zupełnie nowy i na pewno chce być pokryty :P Łosiek :D