Tak rodzinnie w ten ulewny dzień.
Drugi dzień z rzędu latamy na crossach, wczoraj skupiałyśmy się na drzewach, dziś raczej wodnie. Suchara zafundowała mi napuchnięte usta, oczywiście z mojej winy, bo powinnam być przygotowana na wybicie nawet x metrów przed. Jedna z rzek niestety nas zassała i musiałam pomóc jej się podnieść, biedna leżała kilka minut, żeby zebrać siły na wstanie. To już nie pierwsza taka akcja, więc raczej się śmiałam niż panikowałam. Julka mogła patrzeć z boku jak postępować w takich sytuacjach. Wróciłyśmy całe upaćkane w błocie i szczęśliwe, ze żyjemy po zawrotnych prędkościach w drogę powrotną. Potem leżałyśmy sobie z Malutkim ;-)
Mały książę wstał jak tylko stracił poduszkę z mięciutkich nóg, masażystki i karmicielkę. Ten urwis strasznie garnie do ludzi i błyskawicznie się uczy. Mamy za sobą pierwszą próbę stępa hiszańskiego i wspinania z siodła z super rezultatem. Z ukłonami trochę ciężej.