[legenda głosi, że jest gdzieś (niepozowane!) zdjęcie z jakiejś imprezy, na którym nie jem.]
ostatnie klasowe imprezy osiągnęły taki poziom, że jakakolwiek impreza teraz będzie miała problem się wybić.
to urocze, że choć od ostatniej wspólnej lekcji minęło jakieś półtora roku, to dalej potrafimy się razem spotkać, rozmawiać, pić wódkę, pić piwo, pić wino i jeść [odnoszę wrażenie, że jedzenie jest ostatnio dla mnie ważniejsze, niż kiedykolwiek przedtem...].
niezwykle cieszy mnie, że to co przez miesiące było nie zakończone, w końcu się skończyło (ale byliśmy głupi!) i że to, co kiedyś stanowiło obiekt cichych rozmów - przestało być, pod wpływem czasu - krępujące (wszyscy wiemy kto sika(ł) na siedząco, a nie powinien!) i teraz stało się obiektem żartów i że można tak sobie ot - wprost powiedzieć, co się o sobie myślało i śmiać się w nieskończoność z tego, jak bardzo się nie znaliśmy.
i żadna szesnasto (ba! nawet osiemnasto!) letnia Ag nie pomyślałaby, że kiedyś ten ociekający zajebistością RR usiądzie z nią na krakowskim balkonie i będzie opowiadał o swojej legendzie, co go przerosła, o rozciągniętych swetrach i rzeczach całkiem przyziemnych, a potem że stanie się zabawna historia z K. i szecioma nie-sąsiadkami, którą wiele osób długo będzie wspominać. ile się przez to cztery lata musiało wydarzyć, żeby znaleźć się na tym balkonie? nie ma przypadków - jest tylko Bóg i jego fizyka kwantowa.
[próbowałam w myślach ułożyć ciąg zdarzeń, który sprawił, że A., RR i K. mieli okazję się popoznawać (osobno), potem znaleźć się przy jednym stoliczku w pianoli i nie-poznać się, myśleć że już nigdy razem nie przydarzy się we trójkę spotkać i spotkać się we trójkę znów -> socjologiczny mózg rozjebany.]
do tego tej zimy (już pewne!) nie będę musiała tu publikować tej smętnej (acz pięknej!) piosenki Kayah i Bregovica o świętach. jestem szczęśliwa.
____________________________________________
pojedź tramwajem -
- będzie bliżej, choć dalej.