Kolejne selfie dla odmiany.
Śniadanie macowe. Mmm. Tak bardzo zdrowo, tak bardzo miło.
Tydzień załatwiania spraw (chyba, oby!). Pogoda w kratkę, co drugi dzień deszcz. Nienawidzę jesieni, ale ta nienawiść ma się nijak do uczucia, jakim darzę zimę. Ale - chcąc, nie chcąc - przyznaję, że ta pogoda to już właśnie jesienna. Niedługo popatrzę na drzewa, a tam zamiast ciemnej błyszczącej zieleni zobaczę francowatą zgniliznę. Kolorową, bo kolorową, ale zgniliznę. A fu.
Studia, studia, studia, umowy, mieszkanie (i sesja z Agą, do cholery, ma być!). Bardzo chcę pisać, ale nie mogę się do tego zmusić. Moim największym wyczynem w tej sprawie było otworzenie Różowego i skreślenie ostatniej daty, pod którą nie zamieściłam ani słowa (dlatego wpis się nie liczył). Ale nowej daty to już nie wpisałam. Chyba zaraz potem zasnęłam... Ale, ale... Lada dzień otworzy się przede mną nowy etap i nie chcę go przegapić, nie chcę go przespać. Nie chcę się dalej cofać 'w rozwoju', chcę pisać, opisywać, zapamiętywać, czuć, doświadczać - pomimo strachu. Chcę znów czuć się sobą i być sobą, bez względu na oceny mało wyrozumiałych (lekko powiedziawszy) ludzi, kimś sprzed 2-3 lat, o ile to jeszcze w ogóle możliwe.
Kończę już. Trzeba coś działać. Tak! Dziś akurat wypadł słoneczny dzień!
We'll never know, we'll never know
What stands behind the door.
But I got a feeling
And it's a feeling that it's worth dying for.