Pozbyłam się lęku przed utratą czasu, bez chaosu gestów, spokojnie opadałam w otchłań. Jak długo można istnieć bez szansy na przetrwanie. Nie pytam. Każdy dochodzi do swego kresu sam. Każdy zna swoją wytrzymałość. Czasami dzieje się powstrzymuje ostateczne działanie. Ktoś na mocoś wbrew wszelkiej logice czy prawom. Jakaś moc ment przystaje, by nasłuchiwać wołania w. sobie. Inni także nasłuchują. Wszyscy oczekują zmiany. Kto wierzy w nieprawdopodobieństwo?
Kto ma w sobie taką moc, by powstrzymywać ciosy?
Kto prawdziwie obroni się przed złoczyńcą?
Kto, pytam się, kto no kto to zrobi moimi rękoma?
Śmierć powracała do mnie wielokrotnie. Nasze obcowanie stało się naturalnym rytuałem, jak spotkanie kochanków, witałam ją pospiesznym skinieniem głowy, z wykrzywionym uśmiechem. Miała dla mnie dużo czasu, pomimo ciężkiej pracy. Powoli osaczało mnie niejasne przekonanie, że mogę liczyć na jej lojalność. Lecz nigdy nie chciała zdradzić tajemnicy kresu. Będziesz czuła, kiedy przyjdę po ciebie, to będzie zupełnie coś innego niż nasze spotkania teraz mawiała lekko zniecierpliwiona To tylko chwila, ulotna, nieistotna w całym procesie, niczym cięcie skalpelem. To, co najgorsze, jeszcze przed tobą. Śmierć odchodziła niedbale zaciskając pętlę.
Jeszcze potrafiłam zbliżyć się o jeden milimetr do bólu drugiego człowieka. Był to dobry czas. Świat wydawał się tajemniczą otchłanią, po której wędrowali dobrzy i źli ludzie, z delikatną przewagą po stronie okrucieństwa, po to by stale zadawać sobie ból, jakby życie było chorobą, a oni chirurgami wycinającymi przegnite tkanki. Nawet śmierć dobierała ciosy w przeróżny sposób. Czyją misję spełniała?
Kiedy to się zaczyna, no wiesz, kiedy odchodzi się tam..., tu, za życia... tam, bardzo daleko, tak bardzo daleko, tam gdzie kończy się los.