*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*
Śmierć kojarzyła mi się z nowym doznaniem, które wywoływało rozpacz lub drażliwość innych dorosłych i jakieś majestatyczne, chwilowe przeżycie lub paniczny lęk lub ulgę tych, co pozostawali.
Sądzę, że właśnie wtedy zapoznałam się z jej smakiem, tej towarzyszki, której prawdziwie jestem wierna. Która prawdziwie jest mi wierna.
Wszystko powoli stawało się oczywiste, miało swój bieg, piękno i zło. To inni nie potrafili zaistnieć w roli narzuconej przez samych siebie, spętani w nienaturalnych gestach, zagryzani przez własne twory stanów emocjonalnych. Sądzę, że ich przeszłość, z pozoru zwykła i codzienna, nosiła w sobie ładunek samozagłady, silniejszy od tego, który ja zbudowałam z każdej dawki trucizny.
Ich mroczny świat, wyrzucający ich przy najmniejszym podmuchu w nieznaną przestrzeń, po powrocie przesuwał się o kilka sekund do przodu i powracali w szoku, w zupełnie niezrozumiałe sytuacje.
Jasność bez światła.
Ciemność bez mroku.
Każdy nosi w sobie niespełnioną miłość.