Mam tyle planów a jeszcze więcej czasu na ich realizację. I czuję, że jeszcze do mnie nie dotarło na jak ważnych rozstajach dróg mojego życia stanąłem. A może dobrze to wiem, tylko nie reaguję jak dorosły, bo wcale nie chcę jeszcze udawać, że interesuje mnie nie wiadomo jakie zobowiązanie. Nie czuję się stary, więc nie mam potrzeby wiązać kogoś do siebie, by nie zestarzeć się w samotności.
Zresztą wiązać się dla samego wiązania jest bez sensu. Chce pasji, błysku w oku czy bezgranicznego zaufania.
Ludzie, których znałem, a nie zawsze już pamiętam ich imiona, są już zaobrączkowani albo po ślubie, niektórzy mają dzieciaki, a nie którzy mają je bez dwóch pierwszych opcji. Patrzę na nich z politowaniem i zastanawiam się jak bardzo trzeba mieć beznadziejne życie, by kilka lat po osiągnięciu pełnoletniości zakładać rodzinę. Nie widzę w tym sensu, bo wydaje mi się, że powinna ona być budowana na mocnych fundamentach. A tak dobrze wiem, że niektóre osoby się nie zmieniają, nie w tych rzeczach.
fucking life, luck is bad luck