Alek skrzywił się czegoś niechętnie, więc ja opowiadałem. O tym, że któregoś dnia, gdy wzedł do Akademii, zamurowało go po prostu: na sali, gdzie pozowały zwykle nie młode już i tłuste rubensiki, zobaczył właśnie ją i natychmiast, w tej sekundzie, zapałał chęcią rysowania jak nigdy dotąd, wyjął blok, papier i ołówki i kiedy stawiał pierwszą kreskę, wiedział już, że nigdy, do samej chyba śmierci nie przestanie jej portretować - tak cały tkwił w zachwycie - i machnął kilkanaście aktów w ołówku, a każdy doskonały, każdy udany, choć nie tak przecież jak jej ciało, ramiona, stopy, obojczyki, piersi, uda, dłonie, wargi, uszy i nos, no, a do tego jeszcze jej rdzawozłote, chwilami rude włosy, tak wszystko to było nadzwyczajne, po prostu piękne, i Alek podczas każdej sesji rysował coraz więcej i coraz świetniejszych aktów, ale profesorowi niezbyt to się podobało, bo Alek postanowił rysować, co widzi, jak Leonardo oddawać hołd Bogu i Naturze, bez których te cudności nie mogłyby przecież powstać, a profesor był już moderne, i to nawet bardzo, i ciągle podchodził do Alkowych aktów i poprawiał je w ten sposób, że na rysunkach w ogóle nie było już kobiecego ciała, tylko plątanina kresek, plam i kółek, mówiąc do Alka: "Sam pan widzi, panie kolego, styl pana jest już passe, nawet bardzo passe, czyż nie słyszał pan nic o Picassie, Dalim, Groszu? Czyż duch epoki jest panu całkiem obojętny?", czym doprowadzał Alka do rozpaczy, szału, a nawet samobójczych myśli, aż któregoś razu Alek nie wytrzymał i poczuł, jak wrze w nim krew wszystkich jego kresowych przodków, litewskich bojarów, białoruskich chłopów, polskich awanturników, tatarskich brańców i ryknął na całe gardło, tak że tynk opadł z sufitu arsenału: "A na hujnia mnie taka Akademia, gdzie dupy nawet namalować ci nie dadzą, a idi ty k..." - i dalej już nie musiał kończyć, bo profesor dostał palpitacji i zabrało go pogotowie, Alek zaś nigdy już nie przekroczył bram Arsenału, gdzie mieści się znakomita Akademia, tylko wynajął na Oruni od wdowy Kosterke -Trzebiatowskiej ćwierć strychu i tam zapraszał Wizę, aby ją malować, tak, teraz już malować (...).
Huelle P., Szczęśliwe dni, [w:] Byłem samotny i szczęśliwy, Warszawa 2006, s. 239
Ps. To nadal nie jest koniec zdania - a ja się martwię, że piszę za długie! ;)