photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 31 STYCZNIA 2010

Wycieczka samolotem.

Z tej strony Doryna.

Dawno nic tutaj nie pisałam, ponieważ przydarzyła mi się niezwykła przygoda. Moja liczna rodzinka (tudzież zwana 'ekipą') składająca się z 156 siostrzyczek i 29 braciszków (co razem daje liczbę podobną dwustu, nie wiem, nie potrafię tego nijak policzyć) zaproponowała mi wycieczkę samolotem do Ameryki. A, że do Ameryki zawsze chciałam pojechać - wahałam się góra 5 dni, no może 7. To znaczy, nie wahałam się, tylko pakowałam, ale lepiej powiedzieć, że w tym czasie zastanawiałam się, czy lecieć. Jak już cała nasza rozliczna rodzina miała spakowane walizki ustaliliśmy, że nikogo z nas nie stać na bilet (jedni wszystko przećpali, inni przepalili, przepili, tudzież, wydali w sex shopie), tak więc postanowiliśmy, że musimy uprowadzić pilota, najlepiej w pakiecie z samolotem. Tak więc, koczując na lotnisku, przy rozpalonym ognisku, czekaliśmy, aż trafi się taki element. 3 dni później zauważyliśmy pilota, który siedzi w samolocie i dłubie w nosie, więc... tak, zgadnijcie, komu przyszło go uprowadzić. Oczywiście, tak, mnie. Wchodzę więc do samolotu i robię machu-trzepu-mach swoimi trzydziestocentymetrowymi rzęsami i pytam się całkiem przystojnemu pilotowi z brzuszkiem wielkości piłki, na której ćwiczą kobiety przed porodem, czy czasem nie ma ochoty na loda. Podczas, kiedy on nachyla się, aby odpiąć pas przytwierdzający go do fotela, cała moja rodzinka wpakowuje się do samolotu z rajstopami na głowach (w pakiecie - dwie osoby - jedne rajstopy, oczywiście moje, dla wszystkich po jednej parze nie starczyło) i z ogromniastymi torbami, a ja uśmiecham się najbardziej słodko jak potrafię i oświadczam, że natychmiast lecimy do Ameryki, bo chcę nowe czółenka od Prady. Tak więc zatrzaskuję wszystkie drzwi i na wszelki wypadek smaruję je żelem do nawilżania pochwy i lakierem do paznokci, aby się czasem nie otworzyły podczas lotu. nasz uprzejmy, przytwierdzony do muru (a może raczej fotela) pilot startuje, a my rozsiadamy się wygodnie, palimy trawkę i odprawiamy rytuał zjednoczenia (każdy wkuwa sąsiadowi/sąsiadce palec w oko). Za chwilę jednak słyszymy z głośników komunikat od pilota : " Prawy silnik zgasł. Ale najgorsze, że lewy przestał się palić!  Mam więc dla Was dwie wiadomości - dobrą i złą. Dobra - lądujemy. Zła - awaryjnie. "  Wszyscy jednocześnie zaczęliśmy się szamotać jak świnie przed zarżnięciem i tak głośno krzyczeliśmy, że chyba ufoludki na marsie też to słyszały. Wylądowaliśmy po jakiejś minucie... w Afryce. Nikt nie ucierpiał, nawet nie złamał mi się żaden z moich naturalnych tipsów! Zaczęłam wrzeszczeć na pilota, że tu to sobie chyba kupię czółenka ze skóry słonia, na co się uśmiechnął, powiedziawszy, iż skóra słonia nie jest złym surowcem, w związku z czym musiałam przyłożyć mu moją dziesięciokilogramową torbą, co skończyło się tym..., że już nie mieliśmy pilota :d. Poszliśmy więc szukać pomocy. 3 dni później, kiedy siedzieliśmy na plaży, opalając się i paląc marychę, usłyszeliśmy samolot. Okazało się, że piloci zauważyli ogromne kłęby dymu (pochodne najwyraźniej z naszej marychy) i postanowili wylądować. Tak więc cali i zdrowi siedzimy teraz u mnie w mieszkaniu, popijając wódkę spirytusem i świętujemy w najlepsze, że za tydzień lecimy... do Afryki ponownie, ponieważ zostawiłam tam mój olejek do opalania. Lecę się pakować. ;)