Parasolka uniosła mnie w przestworza... Minęłam dwa klucze fok przelotnych odlatujących na północ i stado kapibar łkających na rozstajnych drogach... Pojazd wyposażony został w nowoczesną technologię GPS czyli "Globalny Przewodnik Samounicestwienia" i sam znajdował drogę do zamku, więc mogłam się oddać rozmyślaniu o niebieskich migdałach.
Nagle...
Coś trzasnęło... Fakt, ne robiłam przeglądu od 300-stu lat, ale teraz?! 4 tysiące metrów nad ziemią?! Na szczęście spadałam tak długo, że zdążyłam wymyśleć plan awaryjny. Jako spadochronu użyłam niezawodnej spódnicy i tu znów sprawdziła się zasada starych piastunek: "Pod spódnicą spódnica, pod spódnicą spódnica, a pod tą spódnicą jeszcze jedna spódnica."
Wylądowałam w nieznanym sobie miejscu bezpiecznie i bez obrażeń, poczym zrobiłam dokładny przegląd parasolki... Okazało się, że zabrakło jej paliwa czyli napędzających ją komplementów... Na szczęście skrzętnie notowałam wszystkie miłe słówka w nieprzebranych zasobach mojej próżności i już miałam zacząć...
Gdy zobaczyłam ogromny cień na niebie...