Nie mogłam znieść tego widoku. To miał być książe, a nie skrzyżowanie muflona i lalki barbie... Kazałam mu zejść mi z oczu, a gdy nie posłuchał zniknęłam go sama wychodząc z pokoju.
Pomyślałam, że aby znaleźć wyjście z tej niezręcznej sytuacji, należy porozmawiać o tym z zaprzyjaźnioną czarownicą. Nadchodziło lunarne perygeum co było doskonałym pretekstem do spotkania się w gronie wiedźm, a właściwie z Czarownicą Olgą Samo Zuo. Najgorszą ze wszystkich! Ona nigdy nie przeprowadziła ślepej staruszki przez jezdnię, a widząc przedszkole na pasach zawsze dodaje gazu!
Rozpaliłyśmy ogień ofiarny pod tarczą księżycową i rozpoczęło się... Naturalnie wylałyśmy w płomienie całą naszą nienawiść do INNYCH księżniczek, neurotycznych królewiczów, których w końcu spaliłyśmy na stosach i do białych rumaków... Wszyscy zginęli przez co mogłyśmy w naszych umysłach, niczym mistrzowie buddyjscy, pozostawić jedynie nasze czyste ego. Nasze MY. Nasze JA. I naszą magiczną butelkę, której czarodziejska zawartość zadziwiająco nas rozgrzała...
Pamiętajcie o zasadzie J. Bartha: "Co dzień w myślach popełniane morderstwa uchronią was na zawsze od psychiatrów zdzierstwa!" Łojdana, łoj!