Tydzień zaczął się pięknie, gdyż o godzinie 12 już byłam w domu, bo odwołali nam zajęcia z angielskiego :D.
Weekend zleciał okropnie szybko.
Piątek: praktyki trwały od 8:00 do 9:30 :). Zapewne to pierwszy i ostatni raz tak miałam, ale cieszę się i z tego. Bo po powrocie do domu przyszykowałam ziemię i posiałam w ogródku sałatę, rzodkiewkę i szczypiorek. Przykryłam wszystko folią i czekam na efekty. Mam nadzieję, że chodź trochę mam rękę do ogrodnictwa, bo do gotowania nie mam jej wcale.
Sobota: cały dzień w mieście, najpierw pojechałam z mamą na targ, ale nic sobie nie kupiłyśmy =S, a byłam nastawiona na zakupy. Potem fryzjer, zakupy spożywcze i do domu. Wieczorem z W. poszliśmy do kina na "Igrzyska Śmierci". Film oceniam na bardzo dobry, ale jedynie za orginalny scenariusz i grę aktorską. Reszta odpada, bo czasami był naciągany, trwał o wiele za długo i momentami kamera skakała jak głupia, że nie wiadomo było o co chodzi w danej scenie. Następnie powrót do domu i piwo na podsumowanie tygodnia.
Niedziela:leniwa, zabrali godzinę snu, ale i tak wstałam wcześnie. W sumie przesiedzieliśmy w domu do 17, potem wypad na pizzę i wieczorem film na komputerze, na któym usnełam, więc W. pooglądał do końca sam.
Na zdjęciu mini storczyk, który zakwitł mi w końcu po tym jak go kupiłam :). Zdjecie komórką, jak zwykle, bo akumulatorki do aparatu leżą rozładowane, w sumie to zaraz je podłączę i w końcu będzie spokój.
Edit: Od ponad roku znów zaczełam pić zieloną herbatę, ale cieszę się z tego. Bo teraz znów odkryłam ten smak, którego przez jakiś czas po prostu mi nie brakowało ;)