Długi, zły dzień. od 4:30 na nogach, miliard wszystkiego i w sumie nic konkretnego.
Wiecie, że o 5:15 było -15 stopni, a o 6:00 już tylko -13, około 7:00 było ok. -11, a o 12:00 był upał, bo już aż - 7 ^^.
Dzień Myśli Braterskiej jest jakiś wyjątkowy. Taki przesiąknięty do szpiku kości, czymś nie do opisania. Nikt o tym nie mówi, każdy czuje i nie trzeba dodawać nic więcej. Idziemy do przodu, bo nie można się cofać i to jest najważniejsze, nic poza tym się nie liczy.
Żelki i cola ratują sytuację, po czym znowu sinusoida idzie w dół i nawet ciężarówka tego narkotyku nic nie da. A idę sobie...
Znikaj!