Niby tak czekałem na te wakacje, a i tak okazuje się, że jak zwykle coś musi iść nie po mojemu i stać na drodze jak święta krowa. Już mniejsza o wakacje. Coraz więcej ważnych dla mnie aspektów tak sobie poczyna. No bo po co? Przecież i tak się dla niczego/nikogo nie liczę. Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby mnie nie było. Ale nie, że teraz umieram, tylko w ogóle się nie urodziłem. A wszystko inne jest tak jak jest. Doszedłem do wniosku, że są dwie opcje: albo żyłoby się ludziom lepiej, albo nie byłoby żadnej różnicy.
Z jednej strony "daj mi święty spokój", z drugiej "czemu nic się nie dzieje".
Runda pierwsza,
BOKS.
Nie czekam nawet na werdykt po walce.
Cześć.