Wstałam rano, nawet czułam się wyspana, o dziwo. Tradycyjnie porannie wypiłam zieloną herbatę i zrobiłam wszystkie porannie rutynowe czynności przed wyjściem do szkoły. W tym nie-rutynowo zadzwoniłam do psychologa. Nie rozumiem dlaczego on jest dla mnie taki nie miły i oschły. Nienawidzę jego głosu i sposobu mówienia, tym bardziej, że przypomina mi kogoś przez kogo cierpiałam. Wolałabym, żeby moim psychologiem była kobieta, nienawidzę facetów, albo to akurat on tak na mnie wpływa. Mniejsza o to, bo i tak nic nie zrobię, nie mam wyboru, definitywnie od dziś to nie ja rządzę sobą. Zaraz, zaraz, czy przez te kilka lat to JA rządziłam sobą? Myśląc o problemie, myśląc głosem rozsądku powinnam powiedzieć, że nie, jednakże nie czuję czegoś co wskazywałoby na to, że rządzono mną. A przecież ten problem rządzi się ludźmi. Może jestem jeszcze w złym etapie, by to poczuć. Ja narazie tylko wiem, ale nie czuję tego co wiem. Na co mi tylko ta teoria skoro nie mam praktyki?
Nie poszłam do szkoły, wróciłam do łóżka z płaczem i poczuciem bezsilności, nienawiści, samotności i pustki. Wszystko jest takie puste wokół mnie, a w tym wszystkim najbardziej ja. Zasnęłam.
Dziś tyle słońca, nie to co ostatnie dni z deszczem i chłodnym podmuchem wiatru. Lecz irytuje mnie dzisiaj ta pogoda, której promienie dla mnie i tak są szare. Przykro mi, nie wiem co ze sobą zrobić, nużąco chce mi się nadal spać. Zawsze pięć dni bardzo porannego wstawania do szkoły mnie osłabia, tym bardziej jeśli nocami nie śpię. Może położę się jeszcze spać? Może uda mi się zasnąć? Choć wątpię, nie umiem zasypiać w dzień.