Pozostało już tylko kilka godzin. Jakże to możliwe, że wczoraj jeszcze miałam 2 miesiące wakacji, a teraz mam już tylko godzin? Chcę dalej rankami chować się pod kołdrę z płaczami, smutkami, bólami, nie chcę grać silnej co dzień, nie chcę zgrywać normalnej, szczęśliwej osoby przed każdym. Chcę być sobą. Chociaż mnie we mnie już tak mało... ale nawet nie mogę być problemem. Tam muszę być kimś kogo kompletnie nie znam, kto kompletnie nigdy nie był mną i nigdy nie będzie. Wstręt mnie łapie.
Prawie co noc płaczę, gdy po kilku godzinach leżenie, wiercenia się, przewracania z boku na bok, nie mogę spać. Siadam, wstaję, płaczę, idę do łazienki, płaczę i wrzeszczę, że nienawidzę siebie... Chcę spokoju chociaż w nocy, przez sen! Wystarczają mi dni, w których ciągle coś muszę robić, w których ciągle smutno rozmyślam. Ale bezsenność uczepiła się mnie bardzo mocno, już rzadko śpię twardo, dobrze i długo. A powinnam.
Zniszczyłam wszystko co zawsze chciałam mieć. Zniszczyłam wszystko co chciało dać mi szanse na cokolwiek, choćby na złe doświadczenia, ale przecież takie jest życie, gdy się z niego korzysta. Dostajesz raz coś dobrego, raz coś złego i trzeba umieć sobie z tym radzić. Tym czasem moje doświadczenia zaczynają i kończą się na jedzeniu i kaloriach. A gdyby jeszcze było mało, zaczynają i kończą się na złych doświadczeniach. Zepsułam wszystko! Do cna, wszystko. Czy cokolwiek odzyskam? Tak bardzo błagam...
Posiałam nienawiść.
A ona wyrosła, dorosła najwyższym drzewom. Tworząc umiejętnie ogromny, przyciągający w ferworze kłótni i bólu upałów, cień kojący. A to była klatka, moja własna, osobita, umysłowa klatka.