Moje.
Gdyby ktoś zapewnił, że naprawdę będzie lepiej. Gdyby ktoś zapewnił, że osiągnę najważniejsze cele. Chcę wiedzieć, że wrócę do normy. Gdyby ktoś zapewnił, że warto, że jest sens. Zapewnił, pokazał, trzymając za rękę nadał trochę ciepła mej, które próbuję wytworzyć gorącymi herbatami. Tkwię co dzień w coraz większej niewiadomej nieświadomości. Dziś aura jesieni mnie przesiąkła, melancholia deszczów i ich zapachów. Boję się, że nic mi się nie uda. Beznadziejność we mnie tkwi, w każdym calu jest jakaś niedoskonałość, nie tylko fizycznie, ale i w samym moim jestectwie są niedoskonałości. A ja nadmiernie je czuję. Boję się, że nigdy nie będę akceptowalna dla siebie, bo np nie spełniam celów, które sobie wyznaczam, lub które wyznaczono mi. To najbardziej mnie niszczy. Zawsze coś wynajdę, to tu, to tam, do zmiany. A co jeśli wiele rzeczy już nie jest do zmiany? Jestem jaka jestem, ale kim ja wogóle jestem? I czy wogóle chcę być? Bezsenność mnie wykańcza, a i to, że nie mogę czegoś osiągnąć, czegoś co dałoby mi radość. Wiem, że by dało. Może radość nie jest dla mnie?
Szkoła. Wykończę się jeszcze bardziej.