Powinnam zapaść się pod ziemię. Jestem tak ciężka, tak gruba, tak nieprzystosowana. Czuję się jak więzień, głupi więzień, bo nienormalnie - więzień jedzenia. Nie wytrzymam zaraz! Nie wytrzymam kolejnych dni patrząc jak przybywam wszerz. I tylko wszerz, mogłoby się chociaż dodać do tego przybywanie wzdłuż, o tak, poproszę, o tym akurat marzę. Zawsze wszystko musi być na odwrót, a to co bym chciała? Gdzie zgubiło się to wszystko czego pragnę, czego bym chciała? Przez tyle lat przeszukałam chyba każdą szufladę, szafę, szafkę, każdy kąt, zakamarek, i tyle miejsc... A nawet jak coś dobrego znajduję to ucieka mi to z rąk tak szybko. Jednakże codzień szukam dalej. I czekam. Szykuje się znowu idealnie męcząca noc... Jestem zmęczona, ale i za bardzo, bardziej niż zwykle, przepełniona jedzeniem i emocjami, żeby się uspokoić, paść na łóżko i spróbować odpocząć. Niby nie zjadłam tak dużo, niby było dobrze do pewnej pory, a potem pstryk, mój brzuch to okropna, wielka piłka! Nienawidzę. Mam ochotę walić pięścmi po nim, byle tylko się schował i nie wprowadzał mnie w szał! Bo przez to czuję się po brzegi pełna, szkoda, że się nie da pęknąć od jedzenia. Muszę napisać się herbaty na sen, a teraz nawet jej się boję połknąć przy takim stanie mojego ciała.