Drogi Pamiętniczku,
nie da się ukryć, że wszyscy czasem myślimy, że los nas srogo każe. Oczywiście- każdy z nas ma rację. Nie mówię, naturalnie, o takich sprawach jak nieudane zdjęcie, za ciasna para spodni, 1000 stron do przeczytania w dwa dni albo pewność zawalenia egzaminu. Wszystkiemu wyżej wymienionemu jesteśmy (raczej) winni my, bo dajemy się podjudzać losowi. Los na tym korzysta i kpi z nas, szydzi, a my, głupcy, rzucamy się na niego z pięściami, choć wiemy, że równie dobrze moglibyśmy sobie sami porządnie przyłożyć patelnią w łeb, bo ostatecznie to my jesteśmy sprawcami całego zamieszania. Nie, Pamiętniczku, ja myślę o zwykłych, codziennych kolejach rzeczy, które jawią nam się jako czyny losu, ale te są niezależne od niego, na które patrzy z zimną obojętnością. Raczej nie może być naszą winą, że ktoś umiera czy od nas odchodzi. Są wyjątki, ale nie skupiajmy się na wyjątkach tylko na ogóle. No więc dziś jest już środa, a jutro czwartek i dziś ktoś nam umiera, a jutro od nas ktoś odchodzi. To się nazywa ironia losu i los chciałby się śmiać, chciałby, ale tu zdobywa się na gest współczucia i roni nad nami łzy. Nawet nie chcemy go już łapać za fraki i wrzucać pod pierwszy pędzący samochód, chętniej autobus, tir, najlepiej czołg czy walec (jeżeli taki walec może jechać z prędkością przekraczającą przeciętne umiejętności żółwia). Chcemy się do losy przytulić i wypłakać razem z tej podłej bezsilności wszeograniającej nasze zmęczone ciała i dusze. I w pierwszej chwili to żadne pocieszenie. W drugiej też nie. Ale tak sobie myślę, że dzięki temu los nam pozwala pamiętać, że jesteśmy ludżmi, o ile nimi jesteśmy ergo czy jesteśmy nimi dla ludźmi. Nie, to nie pociesza. Durny przykład książkowy jak pewnien czarodziej z długą brodą mówi do czarodzieja bez brody, który ubolewa nad swoją jakąś tam stratą, że jego łzy są piękne, bo to znaczy, że jest człowiekiem. To bardzo wzruszające, tak bardzo, że najchętniej ja, na miejscu młodego czarodzieja bez brody, odpowiedziałbym czarodziejowi z brodą 'spierdalaj;, a potem rzuciłbym w niego czymś ciężkim. Ten czarodziej wcale nie był mądry, skoro myślał, że to może pocieszyć kogoś kto doznaje jakiejś dotkliwej krzywdy. A może autorka chciała ujść za przemyślną, co za różnica (nie, nie, jest różnica, ale teraz byśmy musieli zacząć dysputę na temat istotny autora i narratora, na co miejsca tu nie ma). Nie, wtedy, niestety, nie ma pocieszenia. Nie ma słów na pocieszenie. Jak wdowa rozpacza po śmierci męża, z którym żyła 50 lat w świętym związku małżeńskim to czy ktoś będzie tak naiwny, żeby jej powiedzieć 'płacz, płacz, dobrze, że płaczesz, to znaczy, że jesteś człowiekiem'? Zatem, mój Drogi Pamiętniczku, choć wydaje mi się, że wysunąłem słuszny wniosek parę linijek wcześniej, muszę jednak go skorygować, a przynajmniej uzupełnić o drugą stronę medalu. To nie łzy nam przypominają o naszym człowieczeństwie, ale ilość chusteczek, które kupimy z własnej kieszeni, żeby nimi otrzeć łzy, tych, którym nie ma kto zrobić tej przysługi. Nie sądzę, żeby to była myśl skończona, bo można mówić i mówić, ale ponieważ los mnie podjudził, na com mu pozwolił, muszę teraz iść i przeczytać 160 stron tekstu zanim będę mógł spokojnie usnąć, by wstając udobruchać Guliwera, który na pewno mi sie puści płazem tego, że go odłożyłem na ostatnią chwilę.
Oskar