Frequency Festival wprawdzie częściowo zatopił nas w bagnie, ale warto było. Przede wszystkim dla Ladytron, Dropkick Murphys, Patrice, Iron&Wine, Jose Gonzales, Balkan Beat Box, Adam Green. Dla wszystkich innych, których udało mi się posłuchać i zobaczyć też. I to nic, że zaraz w pierwszy dzień straciłam przytomność (ale z gorąca, żeby nie było xD) i że na koncercie Dropkick Murphys zostałam upuszczona na ziemię i że było tak zimno, że nie czuło się własnych rąk i że wszystko było przemoczone. Było einfach hammer.
Zaraz następnego dnia zmiana klimatów i abgehts na kursy mistrzowskie. Chopin nie dawał mi spać. Całe dnie ćwiczenia i oglądania SAT1 w przerwach, docent Steini wyganiający pająki z naszego pokoju, walka na małe palce oraz dźwięki skrzypiec, fletów, wiolonczeli i fortepianów dochodzące z wszystkich pomieszczeń i przy tym bardzo działające na nerwy. Cienie pod oczami, bolące plecy i litry wypitej wody... Opłaciło się.
Wiecie... Pianiści to niesympatyczni egocentrycy.
Teraz nareszcie w domu. W poniedziałek lecimy do Polski. Może będzie w końcu trochę czasu, żeby odespać. Przydałoby się.
zdjęcie znowu dominikańskie. narazie nie ma nowszych. ;)