Udało mi się uratować rodzinę, chociaż to był bardzo głupi pomysł. Uciekłam z domu na kilka godzin. Od tamtego czasu kłótnie ustały, a ja byłam szczęśliwa, że ktoś jeszcze dzięki mnie może być spokojny. Wszystko jednak trwało bardzo krótko. Przyszedł czas intensywnego dojrzewania. pierwsza miesiączka, pierwsza burza hormonów. Kłótnie rodziców odcisnęły na mnie piętno. Za każdym razem, gdy ktoś krzyczał ja wpadałam w szał. płakałam, krzyczałam, uciekałam. Niektórych z tych zachowań nadal się nie wyzbyłam.
Tamtego czasu po raz pierwszy się zakochałam, po raz pierwszy raz się całowałam i po raz pierwszy przeżyłam zawód miłosny... wszystko w przeciągu dwóch miesięcy. Depri całe szczęście się do mnie nie odzywała, miałam od niej chwilowy odpoczynek.
Wtedy moje stany nazywałam depresją, jednak to nie była ona- to zwykłe "doły"- tak mi powtarzał każdy, kto mnie spotykał, a ja się tylko uśmiechałam i potakiwałam. Z czasem przestałam mówić o swoich problemach, o swoich uczuciach, przestałam mówić kocham, potrzebuję, przestałam wierzyć, że miłość istnieje, za to uwierzyłam, że człowiek dba tylko o swoje problemy.
Każdemu zawsze pomagałam- z uśmiechem na ustach, jednak, gdy wchodziłam do domu to uśmiech znikał z mojej twarzy, a jedynym przyjacielem, którego miałam było moje łóżko z pierzyną pod którą znikałam na długie godziny.
Z czasem miałam coraz większe problemy z pamięcią, coraz trudniej wstawało mi się z łóżka a koncentracja była na poziomie "0". W szkole i na spotkaniach z przyjaciółmi byłam dusza towarzystwa- zwyczajnie zakładałam maski.
Do niedawna życie bez maski było dla mnie czymś absurdalnym, dzisiaj czy to sie komuś podoba czy nie- jestem sobą. Akceptujesz? to dobrze. Nie? to idź sobie. Nie zaburzysz mojego ładu i tylu lat układania myśli. Jedyne, co możesz zrobić to być ze mną szczery. Skoro zniosłam DEPRI to zniosę wszystko;)