jakos tak. z jednej strony ok, a z drugiej... czegos mi brakuje.
dzisiaj poczulam sie jak prawdziwa kobieta sukcesu. pozalatwialam swoje sprawy poodkladane na pozniej, ugotowalam sobie PRAWDZIWY obiad, zrobilam salatke grecka i salatke tatziki. do tego zrobilam pranie, posprzatalam i zaczelam sie uczyc.. godzine temu? wczesniej siedzialam przez 8 h!?!! z twarza w ksiazkach i walczylam ze soba i z piekna pogoda za oknem.
ja chyba bym chciala, zeby codziennie ktos przychodzil z pracy i dawal mi buziaka na dzien dobry. chyba sie starzeje.
jeszcze 7 egzaminow. jeden na pewno przeloze na wrzesien, bo nie dam rady. czyli jeszcze 6.
poza tym nici z wyjazdu do Irlandii. sama nie pojade. teraz jestem w ciemnej dupie. nie wiem co z praca. mam zaledwie pare tygodni, zeby znalezc cos pewnego.
wiec bilans wyglada tak, ze zyje w ciaglej niepewnosci. nie wiem co z mieszkaniem w przyszlym roku, nie wiem co z praca na wakacje, nie wiem co po wakacjach i nie wiem co z egzaminami. jednym slowem.. juz nie moge sie doczekac.. wakacji?.
to mnie najbardziej dobija. bo sobie zasluzylam na to, zeby poobijac dupe przez miesiac, a nie moge.
zycie.