Wczoraj miałam złe chwile załamania. Zrozumiałam, że chociaż nie tyję to tak naprawdę też nie chudnę i od niewiadomo kiedy stoję w tym samym miejscu, a waga od kilku miesięcy waha się 52-53 kg. Od kilku dni ćwiczenia jakie wykonywałam, pff tak naprawdę nic nie robiłam, wmawiałam sobie, że ćwicząc 10 minut coś zyskam. Myliłam się.
Przez moje lenistwo moja kondycja szybko spadła. Zaczęłam ćwiczyć moją mieszankę ćwiczeń i po pół godzinie byłam wykończona, kiedyś godzina to był dla mnie minimum...
Ale wieczorem znowu mnie wzięło i zacząłam ćwiczyć o 23, gdy już wczyscy spali. Ćwiczyłam prawie 40 min. Ćwiczyłam, aż się wykończyłam. Ale jestem z siebie dumna i od dzisiaj będę tak ćwiczyć codziennie. Muszę. Muszę, by nie stać ciągle w tym samym miejscu. Czuję znowu siłę.
Zrobiłam sobie kilka zdjęć brzucha. Zastanawiam się czy nie porównać do starych zdjęć i wstawić tutaj. Później to zrobię. Teraz idę oglądać Grę o Tron.