Kiedyś nie pytałem czy koń chce ze mną być czy nie. Szedłem z siodłem i ogłowiem, brałem konia do boksu siodłałem i zaczynałem "walkę". Niby starałem się być delikatny. Prawie nie używałem bata, o ostrogach nigdy nawet nie pomyślałem. Ale czy to oznacza, że byłem dla niego dobry? Czy to że dosiadałem konia, który nie był mną zainteresowany, nie lubił mnie i ignorował było czymś dobrym? Dużo wtedy myślałem, że dobry koń to taki na którego wsiadamy i robimy wszystko. Od skoków do zaawansowanych figur ujeżdżeniowych i nie boimy się, że koń nie skręci, nie zatrzyma się czy odmówi skoku.
Ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla konia?
Wtedy nie przejmowałem sie tym czy jest szczęśliwy i czy lubi to co robi. Oczywiście chciałem dla niego jak najlepiej ale przecież podświadomie uważałem, że jeśli ja o coś "proszę" (bo właściwie żądałem) to koń ma to zrobić. Nie ważne czy ma dobry czy zły dzień, czy ma na to ochotę i czy przede wszystkim sprawia mu to jakąś radość lub satysfakcję.
Całe szczęście doświadczyłem rzeczy i spotkałem ludzi, którzy pokazali mi drogę poszukiwaną przeze mnie, a przecież tak skutecznie omijaną, w której koń nie jest maszyną tylko po prostu koniem. Przestałem szukać ideału w koniu, a przyjąłem go takim jaki jest. Odrzuciłem od siebie oczekiwania i wymagania wobec konia, a zacząłem słuchać tego co do mnie cały czas mówił.
Bo przecież każdy dom musi mieć dobry fundament by nie został zmieciony podczas pierwszego wiatru.
Wciąż się uczę i będę uczył się całe życie. Ale teraz przynajmniej wiem, że zmierzam w dobrym kierunku.