Czas na mnie. :) Zdjęcie przed i zdjęcie po.. A ja nadal nie wierzę.
25.01.2016 !!!!!!!!! Jeden z najbardziej stresujących dni w naszym życiu, haha. Od rana stres. Chodziłam jak głupia w tą i tamtą, Mysza mnie uspokajała, ja ją, a wychodziło na to, że jeszcze bardziej się nawazjem stresowałyśmy, hahaha! Nigdy nie zapomnę jak wzięłyśmy teczki w ręce, zamknąłyśmy drzwi, głeboki oddech i poszłyśmy. Tak bardzo chciałyśmy mieć to za sobą, niezależnie od rezultatu. Całą drogę gadałyśmy po angielsku i tylko wymyślałyśmy jakieś ciekawe rzeczy do powiedzenia. A z każdym wypowiedzonym słowem miała ochotę odwrócić się i biec w drugą stronę. :D
Na miejscu poznałyśmy jakiegoś chłopaka.. Do tej pory nie wiem co on do nas mówił. Nie wiem czy nie rozumiałam ze stresu czy po prostu on niewyrażnie mówił. W kolejce przed nami ze sto osób, a my zdeterminowane i gotowe walczyć, obmyślyłiśmy plan i byłyśmy gotowe działać. Pięć minut przed wejścem cały plan został skreślony i postawiłyśmy na spontan. I może dobrze, bo we dwie dostałyśmy pracę na tym samym campie, co jest prawie niemożliwe. :))
Co do mojej rozmowy samej w sobie.. Nadal nie wiem o co w tym wszystkim chodziło, haha. :D Gadaliśmy ze sobą jak starzy kumple, śmiechy hihy, same plusy a Scott mi wyskoczył z wizytówką, o. Pytam go czy mam iść gdzieś indziej próbować, a on mi mówi, że nie może mi zabronić, ale żebym wróciła, poczekała. Jego asystentka na mnie patrzy i mówi, że będzie dobrze, Myszy powiedział, żebym na pewno wróciła.. No to poczekałam i dostałam pracę. :D Podziękowałam mu za ogromną dawkę stresu, pośmialiśmy się, wymieniliśmy uścisk dłoni i pobiegłam do Myszy. A jak biegłam do niej to mimo tego hałasu, w okół była taka cisza. Ahhhhhh. Śmiesznie teraz to wspominać, mimo tego, że ze stresu prawie tam umarłam. :)
Ale już po.. UDAŁO SIE!!!!!!!!!!!!! 6 czerwca witamy Amerykę.