Czuję się w studni bez dna, krzycząc i wołając, a głos ludzki obija się jedynie sycząc, brudząc kolejne stopnie w dół. Rozdrapuje strupy na piętach i śpiewam o czarodziejskich lasach, których nie ma w pobliżu. Głowa sieje zamęt, którego nie zwraca nawet ciało, a słońce wchodzi i liże promieniami o zakurzoną podłogę. Przewracam się do góry nogami i błagam, by poczuć się lepiej, bez odrzucenia mojej pijanej odrębności. To ja nie zapanowuje nad własnością.