Jestem zmęczona. Opuściły mnie siły witalne. Jestem zmęczona. Chcę uciec od tego wszystkiego, ale równocześnie chcę zostać. Pływam po wesołym bagienku. Jakże tu cudownie! Wieczorem układam bilanse, aby przetrwać następne dni. Aby się nie złamać. Jedna kromka więcej - porażka. Bo musi być idealnie. Muszę czuć tą jebaną stabilność. Bez stabilności - jem, jem, jem, jem. Nie mogę, muszę, chcę, nie chcę. Noż kurwa. Ile można? Gdybym wiedziała, że to wszystko się tak skończy, w życiu bym nie logowała się ani na photoblogach, ani wszelakich forach. Zresztą - wcześniej też miałam nasrane w głowie. Nie ma co ukrywać. Cała jestem posrana.
Ale i tak się nie poddam. Wiem, że to chwilowe zwątpienie. Jutro będzie dobrze. Wstanę, zjem śniadanie. Wyjadę do pracy. Tuż przed pracą zjem drugie śniadanie. Na przerwie zjem obiad. Na dwie godziny przed zakończeniem pracy - podwieczorek. A zaraz po pracy - kolację. Potem poćwiczę. Zaplanuję posiłki na kolejny dzień. Tak trzeba. Tak muszę. Bo inaczej granica pęka. I jem, i jem, i jem. Okłamuję samą siebie. Ale czy to nowość? Czy kiedykolwiek byłam ze sobą szczera? Przecież całe życie to obłuda.
Tak napiszę dzisiejszy bilans, aby za parę tygodni mieć wgląd co mniej więcej jadłam w tym okresie.
ś: dwie ciemne kromki z masłem orzechowym i konfiturą niskosłodzoną malinową.
II ś: pomarańcz.
o: 400g szpinaku, troszkę mleka, sos sojowy, ząbek czosnku, makaron ciemny pełnoziarnisty.
p: mały kefir (zwykły 2% tłuszczu)
k: dwie kanapki z masłem orzechowym i dżemem.
Wiem, że nie jest zbyt dietetycznie - ale ja się przecież nie odchudzam. Teoretycznie. Więc jem to na co mam ochotę. Ważne, żeby trzymać się schematu. Żeby nie zjeść nic więcej. Sztywne reguły. Gra. Tak, to wielka gra. Psychiki z ciałem, bulimii z racjonalnym myśleniem. Nie będzie zwycięzcy. Jeszcze na to za wcześnie. Póki co obie siły porównują swoje możliwości. Która osobowość okaże się silniejsza?
Tej jednej, nie jedzącej wcale nie dopuszczam do konkursu. Zamknęłam ją gdzieś między mózgiem, a wyobraźnią. Niech tam cicho siedzi i nie wraca. Nie potrzebuję jej. Tęsknię za nią.
fuck.
ja pierdolę. czuję się najnormalniej w świecie gruba i tlusta jak paszet. nie mogę dłużej tego znieść. kurwa kurwa kurwa.