Nie piszę tu regularnie, gdyż staram się stopniowo uciekać od tego małego światka. Nie miejcie mi tego za złe. Łatwo nie jest. Generalnie trzymam się zasady, iż już nie jestem na diecie, ale zdrowo się odżywiam. Nie zawsze wychodzi. Wciąż jestem uwięziona. Muszę trzymać się planu żywienia. Jeśli zjem cokolwiek spoza dozwolonej listy, bądź godziny, kończy się napadem i dwudniowych obżarstwem i wielokrotnym rzyganiem. (przedwczoraj i wczoraj). Dziś jest lepiej. Bo trzymałam się planu. Denerwuje mnie to, że mój nastrój jest wciąż uzależniony od jedzenia. Jak nie zawalę, jestem pełna optymizmu, nadziei, chce mi się żyć, uczyć, nawet pracować. A jak mam ten gorszy okres... cóż. chcę wówczas po prostu umrzeć, czuję się jak pasożyt, robaczek i że na nic nie zasługuję, że jestem brzydka, leniwa, nie mam przyszłości. Ale nie rozwijajmy już tego tematu. Może któregoś dnia uda mi się zamknąć ten fatalny rozdział życia. Cieszę się, że wreszcie zrozumiałam, co jest ważne. Cieszę się, że szczerze pragnę być zdrowa. Że się staram. Mimo potknięć. Każdy dzień napawa mnie lękiem. "Jak to dzisiaj będzie?". Ale oprócz tego jest też wiele innych myśli. Tych fajniejszych. Więc jest lepiej. Znacznie lepiej.