Czasem mam wrażenie, że stany pośrednie w moim życiu nie istnieją.
Albo coś jest całkowicie czarne, albo idealnie białe.
Odcienie szarości jakby nie istniały.
Albo o coś trzeba walczyć do upadłego i paść z wycieńczenia z niczym,
albo dostać wszystko podane jak na tacy bez żadnego wysiłku.
Kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuurwaaa! Czy nie może być normalnie? Choćby tak jak w 2008. Czy musi być powtórka z 2006, 2007 i 2010? Nie nie musi. Ale to już nie ode mnie zależy. Pragnę stabilizacji... nawet za cenę częściowej stagnacji. Aktualnie sztandarowe hasło to niepewność.
Psychika z fizycznością cholernie idą w parze. Wspaniałe doświadczenia mentalne, bez nuty werbalnych gestów zdają się nic nie znaczyć... z kolei skrajna fizyczność bez zaangażowania w strefie mentalnej to opcja chwilowa. Żadna z nich nie stanowi fundamentu... niestety. Gdyby to wypośrodkować i połączyć byłoby idealnie. Niestety - utopia na tą chwilę.
Muzyka nie pozostaje być aktualna...