Dzisiejszy dzień był dobry. Zaliczyłam mikro, zajęcia z filozofii były beczką śmiechu i pogodziłam się z siostrą. Jednak, nie czuję się dziś sobą. Nie wiem czemu wracają do mnie obrazy z tego koszmarnego dnia, ale o tym później...
Bilans:
nawet go nie napiszę. wstyd i brak słów.
I'm not perfect, even though that everyone thinks that. I like dark colors and sexy underwear. My garden is a mess.
Song: Breathe in Breathe out-Mat Kearny
2 podstawówki, jesteśmy tydzień przed Komunią, dzień przed wycieczką klasową do Brzozówki, kończymy 7 rok życia. Beztroskie dzieciaki z nas, na przerwie gramy w klasy, skaczemy przez skakankę, czy gumę. Chłopcy trzymają się z chłopcami, dokuczają dziewczynkom, które uważają ich za obrzydliwych. Jednak Ty, Ty byłeś inny. Miałeś rude włosy, piegi i zielone oczy. Na dodatek miałeś starszą siostę o 5 lat, która była strasznie wysoka i ruda jak rydz. Nie bałeś się rozmawiać z dziewczynkami, bez ciągania je za włosy, czy szczypania. Ba! Nawet grałeś z nami w klasy. Zaprzyjaźniliśmy się, Ty, ja i moja siostra. Nierozłączne trio. Bywałeś u mnie w domu na obiadach, przepisywałeś ode mnie "prace domowe" na korytarzu, popisywałeś się, gdy tylko spadł deszcz skacząc przez największe kałuże. Byłeś dla mnie wspaniały, zawsze. Jednak czułam, że coś ukrywasz. Bywałeś smutny, wręcz ponury. Chodziliśmy wtedy do parku karmić łabędzie, pamiętasz? Chciałam poznać Twoją tajemnicę, którą tak uporczywie przede mną ukrywałeś. Odkryłam ją wiele lat później, długo po wydarzeniach, które miały tego dnia miejsce. Pamiętam ten dzień jak wczoraj. Skończyliśmy lekcje o 13, umówiliśmy się, że wpadniesz do mnie zagrać w Kapitana Pazura, powiedziałeś, że musisz mi coś wyznać, że powiesz mi coś jak się spotkamy i pocałowałeś mnie w policzek. Tylko mnie. Czekałam z siostrą na babcie, a Ty sam pobiegłeś jak zawsze do domu. Moja babcia mówiła, że jesteś Młodym Włóczykijem i że kiedyś przejdziesz cały świat wzdłuż i wszeż. Wracałyśmy do domu miło gawędząc o obiedzie, słońce rozgrzewało mi plecy. Nie bardzo słuchałam co mówią moje towarzyszki, moje myśli krążyły wokół tego zdania: "Muszę Ci coś wyznać, ale nie teraz. Jak się spotkamy". Byłyśmy 100 m od mojego domu, stara kamiennica, specyficzny zapach klatki schodowej czuć było już po otwarciu pierwszych drzwi. Schody z długą, krętą, drewnianą poręczą na której zjeżdzaliśmy na brzuchu. Spojrzałam w stronę targu, który znajdował się po drugiej stronie ulicy. Zobaczyłam tłum ludzi, zamieszanie i samochód, zielony rozwalający się Fiat ruszający z piskiem opon. Wzrokiem wodziłam po nieznajomych twarzach wykrzywionych w przerażeniu i smutku. I wtedy...wtedy dostrzegłam Twój plecak, czarny z naszywką Króla Lwa. Dostrzegłam czerwień Twoich włosów, w których tańczyły teraz promienie słońca. "Babciu..." wyszeptałam i wiele nie myśląc wyrwałam swoją małą rączkę z jej pomarszczonej, lecz delikatnej dłoni i przebiegłam ile sił w nogach na drugą stronę. Jacyś ludzie nożyczkami odcinali plecak od Twoich ramion. Leżałeś na asfalcie w nienaturalnej pozycji, miałeś zamknięte oczy, byłeś taki, taki spokojny. Chyba zaczęłam krzyczeć i płakać. Jakaś kobieta westchnęła: "Cóż za straszliwy wypadek, taka młoda dziewczynka..." Spojrzałam się na nią ze wściekłością i krzyknęłam: "Ty stara krowo! To jest chłopak..." Moja babcia przybiegła z siostrą, próbowała mnie zabrać do domu. Wyrwałam się jej i uklęknęłam przy Tobie. Prosiłam, żebyś wstał, żebyś się ocknął najpierw na głoś, a potem uporczywie w myślach. Ludzie patrzyli na Nas ze smutkiem i łzami w oczach. Jakiś mężczyzna mnie podniósł i odeskortował pod dom. Mimo, że krzyczałam i kopałam, nie chciał mnie puścić. Pędem pokonałam schody, wbiegłam do domu. Usiadłam przy oknie, z którego miałam widok na Ciebie. Prosiłam, modliłam się, błagałam, zaklinałam się na własne szczęście, własną duszę i życie. Żebyś tylko wstał, przyjacielu. Po 10 minutach przyjechała karetka, wnieśli Cię na noszach do środka. Dopiero wtedy zobaczyłam Twojego tatę, stojącego przy poczcie, 20 m od miejsca wypadku. Był blady jak ściana, ledwo trzymał się na nogach.
Nie wiem, nie pamiętam, nie potrafię określić ile byłeś w karetce. I wtedy przyjechał ten wielki czarny samochód z krzyżem na boku. Leżałeś w czarnym worku na noszach...
Siedziałam pod oknem, nie mogłam się odezwać , łzy płynęły strumieniami. Siedziałam, obejmowałam własne kolana i szlochałam. Odtrącałam każdego, kto próbował mnie przytulić. Siedziałam tak całą noc, cały następny dzień. Nie odzywając się, nie jedząc, płacząc.
Twój pogrzeb był piękny. Szłam za trumną za rękę z Twoją siostrą. Miała czerwone oczy od płaczu i wydawała mi się niższa niż kiedyś. Widok Twojego martwego ciała towarzyszył mi każdej nocy przez 3 lata. Jednak nie były to koszmary, bo leżałeś spokojny, bez oznak bólu, czy smutku, prawie się uśmiechałeś. Na cmentarzu i podczas ceremonii nie uroniłam ani jednej łzy, chciałam być silna dla Twoich rodziców i siostry. Stałam nad Twoim grobem do momentu, gdy wszyscy nie poszli, zostawiłam Ci okładkę naszej ulubionej gry i list, którego nigdy nie przeczytasz. "Kocham Cię..." napisałam...
Nigdy więcej nie byłam na Tym cmentarzu, przy Twoim grobie. To wciąż za bardzo boli. Żegnaj, żegnaj Księciu.