wstaję, idę do szkoły, potem parę godzin w książkach i noc w szpitalu. i tak w kółko. zupełnie bezszelestnie. tresują mnie. bez zastanowienia wypełniam polecenia. w końcu jeśli tego nie zrobię to zrobią mi krzywdę. już się nie zastanawiam, już nie planuję. spełniam polecenia. mało mnie we mnie, ale chyba innego wyjścia nie ma.oswojenie się z tym co nadeszło jest chyba prostsze od walki, w której dostaje się baty. chociaż czas pokazuje, że i do nich można się przyzwyczaić.