...Fajnie jest być naiwniarą. Taką, co za mocno wierzy w coś, co sobie kiedyś wymyśliła. I co trzyma, i nie puści, i nie odda. I co ma priorytet, którego nie podkopie nawet (albo:zwłaszcza) zdrowy rozsądek i logiczna argumentacja.
Fajnie być takim utopijnym kamikadze przeładowanym ideałami. Nie obliczać, nie kalkulować. Nie rezygnować z trudnych szans i nie bać radykalnych zmian. Działać intuicyjnie i impulsywnie. Nie myśleć w ogóle o skutkach decyzji, tylko robić. Nie przewidywać konsekwencji, tylko robić. Robić. Robić, skoro się bardzo chce i nie umie się inaczej.
Fajnie, jak się jeszcze chce. Jak się chłonie i się nie pozwala skostnieć swojemu emocjonalno-światopoglądowemu szkieletowi. Jak się nie zamiera w bezruchu tylko po to, żeby było wygodnie. Jak się nie jest tak do końca dorosłym, ale się sobie pozwala na niesubordynację i myślowy eksces.
Trudno za to jest zidentyfikować takie pierwsze oznaki starzenia. Kiedy tak kostnieje Ci emocjonalno- światopoglądowy szkielet. Łatwo je wytropić na powierzchni ciała, ale kogo to obchodzi... Trudniej zauważyć, jak starzeje ci się język i zastyga w samoubezpieczających się formułach pozbawionych stylu i idiomów. Jak ci obumiera wyobraźnia, bo używasz jej oszczędnie i niechętnie. Jak znikają ci pragnienia z horyzontu, bo się zadowalasz lokalnym minimum. Jak przestajesz być już spontaniczny. Jak zaczynasz sam się zdradzać i amortyzujesz sobie te kolejne zdrady mantrą na temat znikomych korzyści i wysokiego stopnia ryzyka.
Wiem, że idealizowanie świata to choroba. Wiem, że zrobiły mi to filmy z niedzielnego pasma od Disneya, brazylijskie telenowele i amerykańskie seriale. I tak bym je cofnęła do początku i obejrzała jeszcze milion razy. Chciałabym mieć tak samo jak ich bohaterki. Tak samo, czyli chciałabym mieć taką emocjonalną bezkompromisowość z Brazylii i amerykańską wiarę w prywatną utopię.
I wiem, że w tym wszystkim jest za dużo tęczy, różu i cukierków, że to mało wiarygodne. Że wywołuje nadprodukcję marzeń i niesie ze sobą terror wiecznie powracającego happy endu.
Tak sobie myślę, że te wszystkie utopie były jednak fajne. To był test jednokrotnego wyboru - tam się wiedziało, czego się chce i o co się walczy, a tu się często nie wie i się ciągle zastanawia. I często się przegapia. Puszcza się ryzykowne momenty jakoś bokiem, udaje się, że się ich nie widzi i łatwo się z nich rezygnuje. Dużo łatwiej i bezpieczniej jest umościć się w tym, co znane i wygodne. Dużo trudniej rzucić się na głęboką wodę, oswajać to, co na razie nie znane i zaryzykować, że nie będzie już powrotu do tego miejsca, które już się oswoiło. Jak się boisz, to tracisz. I przy okazji starzeje ci się mózg i serce. Przestajesz się ruszać. Stoisz w miejscu. Jesteś coraz bardziej robaczywy i psujesz się od środka. I wszystko dookoła cię omija.
I mogę sobie tylko spekulować, co by było gdyby. I jeszcze jak by było. Tego nie wiem. I może to i lepiej.
...nie śmierci się bój, tylko nieprzeżytego Życia.