Bieg w dorosłym życiu jest wszędzie.
Wybiegasz wcześnie rano (za wcześnie!!!!) z domu, idziesz na autobus, z autobusu wybiegasz i pędzisz na złamanie karku, bo za chwilę ucieknie Ci tramwaj, który dowozi Cię do pracy. Z tramwaju wybiegasz, bo inaczej spóźnisz się do pracy. Z pracy biegniesz do domu, w domu biegasz, bo tyle jest do załatwienia, pranie trzeba nastawić, obiad trzeba ugotować, śniadanie na następny dzień trzeba też przygotować.
Wszystko trzeba, wszystko w biegu, wszystko automatycznie, smutno i bezrefleksyjnie. Czy mi sie tak wydaje, że 'dorosłe' życie takie jest, bez refleksji czy to tylko ja tak wpadłam z deszczu pod rynnę?..
Od poniedziałku do piątku automatycznie wykonujesz rzeczy, które jakby Ciebie dotyczą, ale sprawiają średnią przyjemność. Czasem chciałabym przywołać te najlepsze wspomnienia z niedawnej przeszłości, zgromadzić w jedno, zamknąć się w nich. Uciec od byle zrobić, bo trzeba zrobić, uciec od trzeba wstać do pracy, bo inaczej nie będzie na wynajem mieszkania/na chleb/na kino/ na cokolwiek innego. Uciec od bylejakości, byle czego. Z drugiej strony od czegoś zacząć trzeba i koło się zamyka. W sobotę kupujesz sobie wódkę, bo może po trzech drinkach życie wyda Ci się lepsze, a później patrzysz do portfela i zaczynasz żałować sobie, że akurat wydałeś na tą głupią bzdurę, która nie pozwala Ci się czuć dobrze dnia następnego.
I tak naprawdę nie wiesz, czego już chcesz od życia, chcesz, żeby było lepiej, tylko nie wiesz jak to zrobić, żeby być, żyć, czuć, że wszystko, co robisz dotyczy Cię osobiście.
I tylko biegniesz, nie zastanawiając się nad tym, co robisz, co przyniesie przyszłość, byle do następnej wypłaty.
Tylko byle do czego? Nie mam celu, nie wiem, czy to, co mam jest stałe. Nie mam żadnej pewności czy za miesiąc będę w Poznaniu, czy będę w Toruniu czy gdzieś indziej.
Ta niepewność mnie kiedyś zabije.