Zaciśnięte pięści, ślepe spojrzenia w gwiazdy, obłąkane myśli, bliski zastrzyk eutanazji. Wspominasz to co było, unosisz się w powietrzu. Chciałbyś cofnąć czas, po to by dzisiaj nic nie czuć. Dzisiaj to niemożliwe, dziś myśli masz przy Bogu. Nad miastem wielka łuna jak nad hutą komin smogu. Dziękujesz i przepraszasz, kitujesz płacz uśmiechem, wspominasz to co było przekomarzając się z grzechem. A miasto idzie z tobą, oddechem tętni szosa. Na plecach niesiesz ból, smutek, żal albo postrach. Wybija 18-sta nie przestajesz być smutny, już dwie godziny później płyniesz oceanem wódki. I znów nastaje cisza, słońce znika za smogiem. Nadzieja matką głupich, w tobie gaśnie jej płomień. I nie jestem mesjaszem ale jak on mam wizję w grudniową noc ktoś kiedyś do Ciebie przyjdzie...