Zerwałam kwiatka i przystawiłam blisko nosa, ale mam taki katar, że nie czuję jak pachnie.
Nie wiem czy to co słyszę się spełni, ale jakoś daję radę. Myślę, że będzie dobrze.
Co dzień podobny i utarty schemat. Przecieranie się przez muszę, powinnam i gdzieś w jakiejś sekundzie w końcu chcę. Może teraz jest to wszystko tak męczące, bo mam grypę, bardzo osłabiony organizm, najprościej ledwie żyję, i najchętniej nie wychodziłabym z łóżka dopóki nie będę zdrowa. Jednak teraz uczelni nie mogę sobie odpuścić. Bo potem nie nadążę, nie będę wiedzieć o co chodzi i już będzie ktoś z kimś w jakiejś relacji. I znowu to tak bardzo niechciane, codzienne muszę. Muszę, bo muszę. Eh, do czego w tym wszystkim dążymy?
Lepszego życia. Chyba. Marzę o nim. Zamiast tłukącego i wlokącego się autobusu z całą chmarą podobnie zmęczonych ludzi jeździć do pracy czy na uczelnie własnym samochodem. Chociaż taki komfort, powszechność a jednak moje marzenie. Mam trochę szczęścia, dziękuję Ci Boże.