Niezgrabny szmer jednakowych długopisów, obracanych przez coraz bardziej wilgotne palce. Szelest nerwowo przekładanych kartek, chaotycznie kreślonych liter, mozolnie zamalowywanych kratek... Sceptyczne dźwięki obijające się o nieznośnie spokojny umysł. Zimne dłonie, prowadząc po szorstkim papierze niezdecydowany długopis, ze spokejm zapełniały bladą strachem kartkę. Nie zawsze pewne, ale zawsze spokojne. Nieznośnie spokoje. Do sali wypełnionej dotąd wonią potu i białych koszul, doszedł metaliczny zapach czarnych długopisów i wilgotnych dłoni. Poza rozpraszającym charkotem kosiarki, słychać nerwowe postukiwanie roztrzęsionych nóg. Waszych nóg.
Widzę wszystko. Słyszę wszystko. Nie czuję nic. Obrośnięta w czteroletni egzaminowy pancerz, tęsknie za strachem, za tego typu adrenaliną. I choć wciąż potrafię się bać, to nie umiem zmusić się do jakichkolwiek emocji związanych z... tym. Tak nieważnym. Tak wbrew pozorom niezależnym ode mnie, od mojej faktycznej wiedzy. Chowając nos w kartkę, czuję się tak cholernie spokojna. Bezpieczna. Nie mam możliwości popełnienia błędu, który jeszcze w tej samej chwili zostanie wytknięty i wyśmiany. Żadnego fałszu. Żadnego nieskoordynowania z akompaniatorem. Żadnej natychmiastowej hańby. Tylko spokój. Mnóstwo czasu na podjęcie decyzji. Wszechogarniająca symbioza z własnym umysłem. Wybory dokonywane w sobie. Dla siebie. Cholernie mało przejmująca i cholernie mało motywująca forma. Tak więc poczekam jeszcze chwilę. Podniosę rękę. Wyjdę.