Otworzyło się zimne dotąd niebo i niespodziewanie lunęło na mnie lodowatym deszczem nowego doświadczenia. Pozwoliło mi spotkać dwie dziewczyny. Jedna, z ostrym przekleństwem w ustach i ciężką muzyką w uszach, szła szybkim krokiem. Miała bezradnie spuszczoną głowę. Nie mogła patrzeć na fałszywie uśmiechających się ludzi, na przekolorowane ubrania i twarze, na blado jarzące się neony ulicznych burdeli. Szła przed siebie, bez celu, udając, że nie słyszy wymuszonych powitań padających z ust koleżanek i kolegów, których tak naprawdę nigdy nie miała. Bała się ludzi. Ludzi, ubranych w maski codzienności. Targało nią poczucie wstydu. Za nich i za swoją bezradność. Zbyt mało było w niej odwagi, żeby opluć i zbluzgać tych, którzy na to zasługiwali. Jednak gdzieś w środku, po cichu, doskonale odróżniała dobro od zła, mimo, że czasami wolałaby być tak ślepa jak inni. I choć gorycz aż się z niej wylewała, kochałam ją. Druga dziewczyna szła przed siebie pewnym krokiem, z wysoko podsionym czołem, dokładnie wiedząc dokąd zmierza. Z szerokim uśmiechem pozdrawiała ludzi, w których mimo wszystko wierzyła. Naiwnie starając się nie zauważać wszystkich podłych kłamstw i inytryg, wydawała się być szczęśliwa. Mówiła dużo. Słuchała tylko tego, czego chciała. Przerośniętego ego nazywała zazwyczaj "pewnością siebie". Z czarnego potrafiła zrobić troche białe, a z białego trochę czarne. Żyła tak, jak wymagał od niej świat. Nie zawsze pięknie, jednak taka była cena szczęścia i szczerego uśmiechu. Kochałam ją. Dwie one. zwane mną.
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24