rozbłysły na skórze, fakturze kości policzkowych, mięsistym puchu warg, złociste promienie uśmiechu. po gorzkiej fali, eksplozji nagłej komórek wszystkich, choćby najmniejszych, ukojenie. zirytowałam mnie sytuacja zaistniała, niepewność świadomości i brak rzetelnych wspomnień. cofam się myślą do chwil ciepła oczywistego, co dziecinną niewinnością wlewał się przez uchylone okno, przez szpary w deskach. zaryglowałam drzwi, zamknęłam od środka na spustów miliony, zapominając o niepodległości odwrotów. naruszyłam galaktyczną konstytucję naszych serc, wyrok wydany - dożywocie. nie odzyskam, nie cofne surowych zegarów, czas odpuścić, odejść/przepraszam, nie poruszaj tematów delikatnych, to grząski grunt. wpychając się w moja głowę z ubłoconymi butami - podpalasz lont, wybucham. kimkolwiek jesteś, odpuść.