nowy rok, nowa kartka w kalendarzu, nowy wędrówka naszego globu. to samo życie, te same problemy, ta sama ja. miniony rok mijał bardzo szybko, lecz paradoksalnie był strasznie długi. w moim życiu dużo się zmieniło. niby. koniec szkoły, koniec obowiązkowej edukacji, nowe studenckie życie, upragniona wolność, swoboda wyboru, obrana sceżka kariery. no cóż. jak to zwykle bywa: gówno prawda. no ale muszę przyznać, trochę się zmieniło. jestem jeszcze bardziej związana oczekiwaniami, ciąży na mnie jeszcze większa presja, mam więcej niepotrzebnych spraw na głowie, jeszcze bardziej zagubiłam się w sobie. nie wiem co robię i po co. aha, no i na własne życzenie oddaliłam się o sto siedemdziesiąt kilometrów od człowieka, który daje mi najwięcej szczęścia. tak, to rzeczywiście była świetna zmiana. ale nie wolno nam zapomnieć, że to tylko wyimaginowane problemy mojej głowy, bo przecież mam takie fajne życie. dziwny ten początek roku. połączenie szarej, brudnej pseudodepresji z kojącym, pachnącym wanilią i proszkiem do prania ciepłem. bo przecież jest pięknie. tylko czasem jakoś tak ciężko sobie tłumaczyć to życie. nowy rok to taki czas, kiedy myśli się o przyszłości. wymyśla się postanowienia, plany do zrealizowania, cele. no więc myślę sobie o tej przyszłości i w głowie mam tylko jedno zdanie: jakież to wszystko głupie. zawsze z nadzieją czekamy na to, co będzie. zawsze wierzymy, że kolejny etap w naszym życiu będzie tym ciekawszym. powtarzamy sobie, że jeszcze nie czas, że potem, że później, bo wtedy blablabla. jakież to głupie. przeżywamy najlepszy okres naszego życia, kiedy jesteśmy niemal beztroscy, silni i zdrowi, ciekawi świata, pełni ideałów, nie zniszczeni jeszcze tak bardzo prozą życia. a i tak nie potrafimy wziąć się w garść, wykazać się odwagą, dokonać zmiany, dokonać czegokolwiek. co jest z nami nie tak. co jest ze mną nie tak. i co z tym światem jest nie tak. im jesteśmy starsi tym to wszystko robi się coraz bardziej popaprane. bo nagle okazuje się, że jesteśmy bezsilni, bezwartościowi, beznadziejni. bo nie liczy się już to czy potrafisz kolorować bez wyjechania za linię. nie potrafimy pomóc najbliższym nam osobom, nie potrafimy się zmotywować, nie ogarniamy swojego i tak malutkiego życia. no jakież to głupie. nagle okazuje się, że zostaliśmy w tyle, że to nie nam się uda, że to nie my byliśmy wyjątkowi. więc siedzimy z herbatą w dłoniach i oglądamy ładnych ludzi, którzy mają ładne życie. to słowo za często się tu przewija. zastąpie je słowiem jabłko. no więc co mamy ze sobą zrobić w tym jabłku? inni mają gorzej, zawsze może być gorzej, ciesz się że nie masz gorzej. no cieszę się. każdego dnia. chociaż czasem powymieniałabym poszczególne elementy mojego jabłka tak jak mi się chce. wtedy by było lepiej. mi by było lepiej. nam by było lepiej. ale za chwilę okazałoby się, że znowu jest źle i chciałabym to jabłko jednak zmienić. jakież to głupie. może jesteśmy tak pogubieni, bo przyszło nam żyć w dziwnym świecie. świecie, gdzie upada większość wartości. gdzie liczy się sensacja, ilość wyświetleń, dwucyfrowa liczba facetów i półnagie, wyretuszowane kobiety w teledyskach. ale to chyba głupia wymówka, bo pod wieloma względami te czasy są lepsze niż na przykład te, w których żyli nasi rodzice. a jednak patrzymy na nich i mamy wrażenie, że od nich się tyle nie wymagało. że oni nie musieli być fajni, nie musieli chwalić się dalekimi podróżami na tablicach ogłoszeń (bo tych na fejsbuku nie było), nie musieli na każdym kroku udowadniać, że jednak są czegoś warci. a może świat tak samo niszczył ich marzenia jak teraz niszczy nasze? może w ogólnym równaniu nic się nie zmieniło. jakież to wszystko głupie. pragnienie bycia kimś jest zgubna. tak samo jak potrzeba akceptacji, jak strach przed tym, że kogoś zawiedziemy. jakiś czas temu, kiedy myślałam sobie o moim jabłku, stwierdziłam, że nie potrzebuję wiele. wystarczy mi przeciętna codzienność. z kimś, kto sprawia że szarość to najciekawszy kolor świata. taki jest mój wybór. chyba. i od tego momentu gdzieś z tyłu głowy słyszę głos, który mówi, że zwariowałam, że jestem nienormalna, że trzeba się wyszaleć i być jolo, że życie ma się tylko jedno. no ale właśnie. jabłko ma się tylko jedno. więc może warto je wykorzystać do czegoś, w co wierzymy. może do ciepłej, pachnącej wanilią i proszkiem do prania szarlotki. paradoks. wszechobecna wolność narzuca nam dane myślenie, ogranicza prawo wyboru do jedynej, słusznej opcji. czy to ja jestem przesiąknięta komercją i bezwartościowym światem mediów czy to ten świat? może powinnam usunąć fejsbuka i czytać więcej książek. może powinnam jeszcze bardziej zamknąć się na to, co zbędne i skupić się na tym, co ważne. jakież to dziwne no. a może wszyscy jesteśmy normalni. może wszystko jest w porządku. może nasze jabłką są tak naprawdę najbardziej rumianymi i soczystymi jabłkami. może właśnie codzienne zmaganie się z naszym dziwnym człowieczeństwem to życie. może to że czasem chcemy się rzucić z mostu to życie. może nasz przeleżany, zmarnowany w łóżku dzień to życie. a może życie to jabłko. a może życie to pomarańcze. a może powinnam już iść spać. miałam napisać dziś poważny artykuł naukowy, a napisałam to. może to też życie. głupie trochę. ale przecież mówiłam, że to wszystko jest głupie. pozostaje mi mieć nadzieję, że w dwudziestym (.....aha ok) roku mojego jabłka coś więcej się wyjaśni, będę trochę mądrzejsza, trochę odważniejsza i lepsza. a dwa tysiące szesnasty zaskoczy nas tylko pozytywnie. nie bój się. każdy musi kiedyś upaść. to ja się boję. ale damy radę. wszyscy. ty też. to tylko jabłko. ma pestki i niektórzy nie lubią jak się je kroi i gryzie, ale tak ogólnie to jest smaczne.
skoro już tu się zjawiłam po latach, to zostawię po sobie coś mądrzejszego niż to wyżej: klik