Wracam. Z pracy, ze spaceru, ze sklepu, od znajomych, z cmentarza, z przystanku, skądkolwiek wracam. O jakiejkolwiek porze nie mam obaw. Idąc gdziekolwiek jest to samo. Jedynie pragnienie, zeby ta obecność fizycznie dało się odczuć też.
To wszystko nie jest takie proste. Ani przyjemne.
Nie umiem się odciąć od tego co się wydarzyło. Wracam do tego niszcząc szczęśliwe chwile i prognozy na szczęście długoterminowe. Psuje to tylko tym, że nie umiem, nie mogę i nie chcę zapomnieć.
Nie umiejąc inaczej sięgam dna po raz kolejny. Tym razem najmocniej. Bo to jest ten wyjątkowy rok. Którego nie można od tak, po prostu sobie PRZEŻYĆ.
Każdy ma swoje końce świata. A jak widać nawet jak koniec swiata następuje, egzystencja wciąż trwa. Żyć już nie będę nigdy. Cały rękaw wkładam sobie w usta. Ktoś mi mówi 'nie płacz blondi', a ja mu na to'wez spierdalaj'. I spierdala. A ja dalej zostaje w tym. Samo centrum.
Chce powrotu.