Balansuje niczym na desce, miedzy tym co mi sie chce a czego mi sie nie chce.
Nie chce sie iśc do pracy a właśnie iść to tu dobre słowo bo gdy już tam
wchodze o niechęci zapominam czasowo. Mija godzina potem pięć a potem
przychodzi mi chęć i chwile pożniej już wychodze bez najmniejszych spięć.
Ból w tym ze chodze po tej jebanej drodze a nie jade..czasem zdaje sobie z tego sprawe.
przywykłem do tego od czego zdąrzyłem się już odzwyczaić,
czekając cierpliwie musze sobie jakoś radzić. A złość, porywczość i zmeczenie
głęboko gdzieś sobie wsadzić. Myśleć zawsze, lecz nie na bierząco o obecnej chwili
bo czasem gdyby nie pośpiech niektórzy do dzisiaj by ze mna tu byli.
Nieobecnością dużo ważnego zmienili. A może właśnie nie zmienili i to jest źle..
Jak nie walczyć o coś czego tak bardzo się chce