Od razu chciałbym wszystkich ostrzec i uprzedzić - mimo zareklamowania tego jako coś kontrowersyjnego, nic takiego (raczej) tutaj nie znajdziecie. Zwykły marketing i granie na nosie. Tak na rozgrzewkę przed przeczytaniem moich wypocin, czyli podsumowaniem mojej egzystencji w roku 2010. Nie mam zbyt wiele ciekawego do napisania, ale czuję, że pisanie czegoś takiego może mnie nieźle rozbawić/zezłościć/wkurzyć/wywołać duże emocje we mnie, a to w pisaniu jest najlepsze.
Zacznę może od tego, że pod wieloma względami ten rok był najgorszym rokiem z mojego życia, tak gdy zbierze się wszystko co się działo, podsumuje, podliczy, to na końcu wychodzi tłusta trzycyfrowa liczba na minusie. Zaznaczam - nie każde wydarzenie, które dopadło mnie w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy było złe. Były też te dobre, ale nad nimi przeważyły te drugie. I teraz chciałbym pokrótce przedstawić Wam te najważniejsze wydarzenia, które miały największy wpływ na moją osobę. Subiektywny wybór.
Może zacznę w ogóle od tego, iż miałem ogromne nadzieje na ten rok; z tego co pamiętam (a pamiętam niewiele szczegółów, bo pamiętać nie chcę) przed końcem roku 2009 poczułem niesamowite uczucie szczęścia. Wymiary i zarys tego odczucia cały czas trzymam w sobie. Pamiętam także w jakiej sytuacji to nastąpiło, czemu... Może to źle, ale pamiętam. Anyway, czując to szczęście miałem nadzieję, że w roku 2010 takich momentów może być więcej, tylko nie za bardzo wiedziałem jak się za to zabrać. Po pewnym czasie dopiero zdałem sobie sprawę, w którą stronę powinienem iść. I to też zacząłem robić.
Umiejętność perspektywicznego patrzenia nie zawsze działa, dlatego zanim sobie z tego zdałem sprawę, dokonałem czegoś, co spowodowało zniszczenie drogi do tego szczęścia. Ale po kolei, żeby się nie pomieszało: 1) Poczułem szczęście, końcówka roku 2009. 2) Zrobiłem pewną rzecz, nie do końca odpowiednią. 3) Zacząłem dążyć do uzyskania szczęścia poznanego wcześniej na stałe. Dokładnie. No i co dalej? Nie wiem na ile byłem blisko, nie wiem jak bardzo druga strona chciała dzielić się jakimkolwiek szczęściem z moją osobą, kompletnie nie znam szczegółów dotyczących tego, nigdy nie znałem i wątpię bym poznał. Ale moje uczucie, jakie się pojawiło, kazało mi być szczerym. Powiedzieć o tym, co się ze mną działo jakiś czas wcześniej, jakie miałem myśli, co robiłem... No i najpierw powiedziałem (napisałem?) co zrobiłem. I już dalej nic innego nie musiałem dodawać, to był koniec.
I tak, chodzi o Wilkołaka.
Tak naprawdę to było główne wydarzenie, które w jakikolwiek sposób na mnie wpłynęło. Nie ważne jak, nie ważne co się działo - to nie jest ważne. Po prostu w skali od 1 do 10 ta sytuacja miała na mnie wpływ liczony na 11 punktów.
Jeszcze za nim to się stało miałem pewne problemy natury osobistej. Tak do końca - sam nie wiedziałem, czego od siebie chciałem. Miałem ciągotki do różnych rzeczy (kokaina...?), nawet do tych, z których obecnością w życiu wielu otaczających mnie ludzi starałem się walczyć (papierosy). Po prostu miałem niesamowicie paskudny okres w tym roku, kiedy mój racjonalizm był postrzępiony, a reszta moich odczuć robiła ze mną co sobie tylko chciała. Taka kompletna rozpierducha mózgowo-poglądowa, która mocno mnie przytłoczyła i z radością patrzę na to, iż to już dawno minęło. I że nie miałem okazji do zrealizowania pewnych ciągotek, bo pewnie teraz byłbym w zupełnie innym miejscu.
Cóż jeszcze takiego działo się w mijającym roku? Można tutaj wspomnieć o relacjach ze Związkiem Socjalistycznych Republik Rodzicielskich, o eskalacji mojej frustracji dotyczącej tegoż, a także zakończeniem zaufania do tej strony spowodowanym przez ciąg wielu wydarzeń, wypadków, itp., itd. Bo to też ważna sprawa, aczkolwiek ciągnąca się nieprzerwanie z roku na rok, tylko że A.D. 2010 było istnym apogeum z mojego punktu widzenia. No bo ile można mieć tak ograniczoną percepcję otaczającego świata, jak długo można uważać swoich potomków za bezmózgie istoty, których wnętrze (oj tak, użyłem tego słowa, nie przecieraj oczu, nie wydaje Ci się) jest jednak bardziej skomplikowane i inne zdanie na ten temat pokazuje tylko jak mało się owych potomków zna... Nieważne, na tym skończę ten wątek.
Jednym z ważniejszych wydarzeń, jakie miało miejsce w tym roku to (wymienione wspólnie, bo w końcu w pewien sposób ze sobą mocno powiązane) matura i studia. Do czego to zaliczyć? Dobre czy złe? Udane czy nie udane? Mam dość mieszane odczucia, bo jest chyba póki co za wcześnie, by podsumowywać to. Można jedynie zaznaczyć, że wpływ miało to na mnie ogromny, z racji wyjazdu do innego miasta, rozpoczęcia w miarę samodzielnego życia (jakie nigdy nie miałem okazji zaznać, dziękując ZSRR) i poznania nowego wymiaru nauczania i partii materiałów, jakie wypadałoby znać (naprawdę, czasami można się zszokować przychodząc z profilu humanistycznego z liceum na politechnikę...). Czasem jest to przytłaczające, ale raczej w niewielkim stosunku 1:6 (na tydzień średnio przypada jeden dzień, kiedy zastanawiam się co ja tam robię; no, chyba że jest wolne, no to stosunek jest jeszcze mniejszy). Czy przez to przejdę? A kto wie. Poza tym, wczoraj dowiedziałem się, że jestem mało ambitny, nic nie robię, itd., więc najwidoczniej są osoby, które wiedzą... Żal mi ich.
Jest jeszcze jedna rzecz, której może nie odczuwam na co dzień, ale na pewno miała na mnie duży wpływ, a także na ludzi ze mną związanych w jakikolwiek sposób. Wyjazd na studia był dla mnie granicą, czasem od którego miałem się odciąć od całej przeszłości, od tego wszystkiego, od ludzi których znałem, od wszystkich sytuacji, które miały miejsce w przeszłości... Chciałem zniknąć dla tego wszystkiego i zacząć od pustej kartki. Nikt nie miałby możliwości przeczytania jakiejkolwiek notki napisanej przeze mnie, nikt nie byłby w stanie się ze mną skontaktować, itd. Uznałem, iż tak będzie lepiej dla mnie. No ale pewna bliska mi osoba wyrzuciła mi to z mojego mózgu i sprawiła, że rok 2010 nie był jeszcze gorszy - bo z perspektywy widzę, że ten pomysł nie byłby ani trochę trafiony. I nie omieszkam w najbliższym czasie podziękować osobiście za to tej osobie.
Może na tym skończę, podałem wszystkie najważniejsze wydarzenia i sytuacje roku 2010 związane ze mną. Były też mniejsze (także większość gorszych), ale nie warto nawet o nich wspominać, bo wpływ na mnie miały relatywnie mały. Poza tym są jeszcze mniej interesujące, niż to, co żem napisał powyżej. W takim wypadku pozostaje mi życzyć Wam szczęśliwego nowego roku 2011, udanych decyzji z ich dobrymi skutkami. Ciao.
Inni zdjęcia: Oddziela Wisła. ezekh114:) dorcia2700Podróż to przygoda elmar*** coffeebean1... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24