09.07.08r. godz. ok. 4:20
Jest 4 rano. No, może trochę po. Siedzę sobie w śpiworze na remizowskim oknie. Słyszę szum mętnej Krośnicy (wpływającej do Dunajca) po ulewie i śpiew rannych ptaków. Kojąca melodia. Gdyby moja dusza mogła być niezależna (wolna) od ciała to wyskoczyłaby stąd i szybowałaby wzdłuż nurtu rzeki obserwując budzący się świat.
Ten dzień moge uznać za naprawdę udany mimo porażającego bólu brzucha po zapaleniu i wiążącego się z tym stanu psychicznego (...). A wracając.. Kolejny "ekspresowy" dzień oazy: pobudka, jutrznia (tutaj akurat dziś mnie nie było; powód? nie pytajcie), śniadanie, czas wolny, Namiot Spotkania, msza, obiad, jeszcze więcej czasu wolnego, spotkanie (oficjalnie - krąg biblijny), czas wolny (tu trochę mniej niż poprzednio) no i się zaczyna. Pascha. Zgodnie z umową baranek z macą (woda + mąka zapiekana, ugniatała, więc wiem) i gorzkimi ziołami (czyt. piołun - nigdy tego paskudztwa nie bierzcie do ust, nie ręczę za poszczególne reakcje Waszych organizmów) faktycznie był. I tu muszę przyznać, że baranek był przepyszny. Naprawdę. A że "tradycją" ONŻ II (przypominam, że to symbol wyjścia Izraelitów z Egiptu, gdyby ktoś nie wiedział, skąd to wszystko się bierze) jest właśnie uczta z baraniny, macy i ziół - tak też pozostać musiało. Po uczcie docieraliśmy do poszczególnych "stacji" (niestety akurat wtedy "moje bóle" < :D > dawały się ostro we znaki, dlatego mało z tego pamiętam :[ , odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych ( co wiązało się z przejściem przez Morze Czerwone --> patrz: Dunajec) i powrót. Cóż, z przyczyn "pogodowych" wyszło tak, że ok. 00:15 byliśmy w remizie i to na dodatek tacy mokrzy, że z naszych ubrań można było spokojnie z 5 litrów deszczu "wysączyć". Godzinę później odbyła się msza rezurekcyjna. Również niesamowita. I wyobraźcie sobie, że na kazaniu nawet oka nie zmrużyłam podczas, gdy o normalnej porze w kościele krótka drzemka na kazaniu (tzn. , żeby nie było, w tym momencie chodzi mi np. o mszę oazową i tylko wtedy, jak się chodzi spać po 00:00, skutkiem czego jest ciągłe niewyspanie, które odczuwa się najbardziej właśnie na kazaniach na mszy). A propos kazanie było o Sakramencie Pokuty, bo dziś jest 11 dzień tj. dzień spowiedzi. I przy okazji była moja ulubiona forma znaku pokoju na ołtarzu tj. kiedy każdy mógł podejść do każdego i się przytulić/cmoknąć w policzek. Pod koniec - procesja rezurekcyjna. No a teraz z tym oknem tak wyszło. To już drugi raz tak siedzę, ale tym razem rano, a nie w nocy. I już nie wymyślam historyjek na dobranoc o nierealnej miłości papierowych ludzików na papierowych stateczkach. Myslę teraz raczej o tym, co będzie, jak to wszystko się nagle skończy. Ci ludzie, TEN tak bardzo bliski Bóg, ta Kopia Górka, ta remiza, to miejsce.. To wszystko, co sie tu dzieje w jakimś małym stopniu tworzy mój wymarzony, spełniony, doskonały świat. Szkoda, że nie może być tak zawsze. Albo chociaż trochę dłużej. Wszystkiego jednak mieć nie można. A o ludzi juz sie postaram. Kontakt zawsze można w jakiś sposób utrzymać.
A na ten czas przydałoby się juz kończyć. Dziewczyny już dawno smacznie sobie śpią (BTW: Ola, Iza, Ada, Kasia, Ela, Paula --> :* for U) więc i na mnie pora, bo teraz to już praktycznie zasypiam na tym okienku, tak tu dobrze. A więc: do napisania :) Aloha!
Przepraszam, że nie "Kot" i przepraszam, że taka beznadziejna. Wybaczcie proszę jej beznadziejność, bo jednak to było dość wcześnie, co wiąże się z nienormalną pracą mózgu. Nic nowego co prawda z tym moim mózgiem, ale taka pora jeszcze bardziej go "spowalnia" [o ile to możliwe :p].