mam takie dziwne, niemądre wręcz wrażenie, że po prostu jestem chora, siedzę w domu bezproduktywnie trwoniąc czas, ale już w poniedziałek mama wykopie mnie jak zwykle do szkoły i znowu będziemy się wsciekać na lekcjach u rózi, nie robić nic na matematyce i wkurzać się na bartczaka, że po raz kolejny zrobił kartkówkę bez zapowiedzi i jest 11 zagrożeń. i to nie jest to, że teraz nagle odnalazły się we mnie dawno uśpione uczucia i wybuchły niczym bomba atmowa o opóźnionym zapłonie; to nie jest to, że zaczynam tęsknić. to po prostu takie trudne do określenia i opisania, trude do wyobrażenia. bo wcale nie wstanę w poniedziałek o 7.
to tak jakbym miała wyobrazić sobie, że ugryzł mnie w stopę słoń z ogonem koguta i nogami krowy. no spróbójcie o czymś takim pomyśleć?
dziś jest jednen z tych dni, typowych dla damskiej części społeczeństwa, w którym wszystko do ciebie wraca i zadajesz sobie to cholernie głupie pytanie "a co by było gdyby?"
to jedno z tych najbardziej bezużytecznych, bezsensownych i irytujących zdań, ktore paradoksalnie jednak daje nam zawsze tę samo niezmienną odpowiedź, że "nie powinno się go zadawać, bo to bezużyteczne, bezsensowne i irytujące". i to właśnie stawia na nogi.
gdyby się jednak wiedziało jaka jest rzeczywista odpowiedź, czy to zmieniałoby postać rzeczy?