bo wy nie rozumiecie!
przechadzałam się w niedzielne popołudnie po moim pokoju z dywanem na ścianach i kamienną podłogą. próbowałam doskoczyć do okna, no ale - sufit był za wysoko. Julio z Fernandem mieli akurat wychodne, nie mogli mi w żaden sposób więc pomóc. zostałam sama - z oknem jak pieprzonym, wielkim okiem Saurona nad głową, i tymi obrzydliwymi... gobelinami, które w ogole nie były ładne. myśląc, jak by tu dostać się do okna, zaczęłam coraz szybciej okrążać pokój. to dobrze robi, kiedy musicie zastanowić się nad czymś tak głupim i absurdalnym, wiecie? przyspieszałam więc i przyspieszałam, dla siebie niemal niezauważalnie.
do czasu...
nagle stanęłam - a uwierzcie, stanąć nagle przy przyspieszeniu świetlnym nie było łatwo - jak wryta. ujrzałąm przed sobą coś strasznego; paszczura, maszkarona, kozę bezzębną, rogatego zająca. odwróciłam się i zaczęłam uciekać, ale po chwili wpadłam okropnemu zwierzęciu prosto w zad. myslałam, że umrę ze strachu, na szczęście ujrzalam w oknie koniec szponu Fernanda - wracali! uśmiechnęłam się do niego, szpon do mnie, i rzekł te oto słowa;
"podstaw mu nogę!"
szczęśliwa z tego niespodziewanego spotkania, zrobiłam jak mi kazali; pobiegłam przed siebie, i choć potwór się jeszcze nie pojawił, ja błyskawicznie pobiegłam w drugą stronę - mialam rację, czekał właśnie tam, a raczej - pędził prosto na mnie! z prędkością, której i tak nie pojmiecie, odskoczyłam na bok, wyciągnęłam nogę, i...
dwa potwory szły prosto na siebie, szczerząc się strasznie wykręconymi mordami. a w środku była moja biedna, struchlała nóżka...