Wracam tu dzisiaj z nieukrywanym trudem. I resztkami nadziei, że może uda mi się wskrzesić to, przed czym tak bardzo wzbraniałam się przez ostatni rok. Nie żałuję niczego tak bardzo, jak porzucenia aktywność na tym blogu. I nie chodzi, rzecz jasna, o to, że nie pisałam co u mnie, jak się czuję, co robię, jakie mam zdanie na dany temat, a o to, co skrupulatnie przysypywałam przez ostatnie miesiące infantylnym myśleniem, że powinnością jest wpasowywanie się w normy, akceptowanie ogólnie przyjętych interpretacji, zasad, związków wyrazowych, które powinny czarno na białym dyktować konkretne sposoby odbierania, rozmawianie o wszystkim i niczym, dążenie do celów, które próbuje wyznaczać to chore społeczeństwo kwestionujące jakąkolwiek odrębność. Przysypywałam to niezliczoną ilością przeróżnych medykamentów, popiołem, pustosłowami, bezmiarem przespanych godzin czy też spędzonych na letargu tak kojąco studzącym wrzątek wyparcia kipiący przy każdej retrospekcji. Przysypywałam to setkami wizyt i spotkań, groteskowymi wymianami zdań, poszukiwaniem wymówek, przywdziewaniem różowej bluzki i zdawkowym rzucaniem banałów o nihilizmie egzystencjalnym albo mizantropii. Albo jednym i drugim naraz dla wzmocnienia efektu zniechęcenia. Zmęczenie szarpaniem się pomiędzy tym, co siedzi w głowie, pomiędzy oczekiwaniami rzeczywistości, pomiędzy odgrywaniem ról, pomiędzy poprawnością polityczną, pomiędzy całym tym chaosem, którego nie sposób zamknąć w słowach, uderza z impetem, krzyczy, ale zastaje ciszę. Cisza tworzy dystans większy niż jakakolwiek przestrzeń. Bieg jest tak szybki, że brakuje tchu, kończyny odmawiają posłuszeństwa, obraz przed oczami wiruje, a drobne w kieszeni brzęczą niemożliwie boleśnie obijając się o udo. Kiedy wydaje się, że ten szalony pościg nie ma końca, ściana bezsilności, bezmocy i rezygnacji stawia skuteczną blokadę, otępia i jedyny wybór, jaki pozostawia, to powrót - długie i mozolne czołganie się pod ciężarem ogromnego zawodu i poczucia beznadziejności sytuacji.
Monolog ten wystukiwany wczorajszej nocy z prędkością niemalże światła został przerwany przez ekscentryczną osobę, która uniemożliwiła mi kontynuację. Nic, co tutaj padło, nawet nie ociera się o sedno sprawy, aczkolwiek konsekwentnie do niego dąży.
Sądzę, że to wszystko jest kluczowe, że powinno zostać uwiecznione. Posiadanie adresu do przynajmniej imitacji myśli jest potrzebą palącą. Błędem były próby powierzania jakichkolwiek z nich jednostkom.
Noce są przerażające.