Ja chcę i już. I nie potrzebuję żadnych argumentów, bezsensownej gadaniny o tym, co jest warte uwagi, a co nie. Jest mi dobrze tak, jak jest. Jeżeli jeszcze ostatnia iskierka jakiejkolwiek wiary w to, co ludzkie, w zdolność człowieczego umysłu gdzieś się tli, to mam po co odkrywać, działać, sprzeciwiać się. Tli się, mam nadzieję, że sobie tego nie wmówiłam, tli się. Jeśli ją zgaszę, to będzie to gest spokojny, definitywny, opanowany i zrozumiały. To taka trochę dyktatura. Wieczne przywiązywanie na łańcuchu w najciemniejszym kącie własnego ogrodu upadających teorii i wielkich słów rzucanych bezmyślnie w padół marnych rozważań. W najciemniejszym kącie, z widokiem na cień wyrozumiałości za solidnymi sztachetami wysokiego płotu.